poniedziałek, 30 marca 2015

13. Tego nie było

Dulce:
Nagle oboje zamilkliśmy. Zatraciliśmy się w swoich spojrzeniach. Wszystko inne przestało dla mnie istnieć. Widziałam jedynie te jego śliczne oczka, które we mnie wlepiał. Zbliżał się do mnie powoli. Oboje byliśmy jak zahipnotyzowani. Błądziłam wzrokiem w kółko z jego oczu na usta, które tak mnie kusiły. On robił mniej więcej to samo. W pewnym momencie, kiedy już wiedziałam, co się stanie, zamknęłam oczy i lekko otworzyłam buzię, jakby pozwalając mu już na wszystko. Po chwili poczułam jego mokre usta na moich. Zadrżałam. Nie wiem, czy z wrażenia, czy po prostu sprawił mi tym przyjemność. Po jakimś czasie poczułam jego język w mojej buzi. W tym samym momencie złapał mnie za pośladki, żebym nie wpadła pod wodę, bo już się zsuwałam. Pięścił językiem moje podniebienie i całował delikatnie moje usta. Podobało mi się to! Być może dlatego, że od bardzo dawna z nikim się nie całowałam. Nie, to raczej nie była zwykła tęsknota za bliskością. Ja go pragnęłam, to znaczy póki co jedynie jego ust. Po mojej głowie krążyły dość dziwne myśli, ale skutecznie je odganiałam, zadawalając się jedynie dotykiem jego słodkich ust. Coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem, praktycznie wbijając mnie w skałę, o którą byłam oparta. Oplotłam nogi wokół jego bioder, by być jeszcze bliżej. Podniecałam go, czułam to! Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam podciągać jego koszulkę do góry. Pragnęłam go, tak bardzo! Było ciężko, bo przylegała mocno do jego mokrego ciała. Zanim udało mi się ją zdjąć, on się ocknął. Oderwał się od moich ust i zdjął moje nogi z siebie, ale się ode mnie nie odsunął. Patrzyłam mu w oczy zdezorientowana i chyba trochę przestraszona.
-Dul, co Ty wyprawiasz?!- zapytał, a właściwie prawie na mnie krzyknął.
-Nie krzycz na mnie, bo to Ty mnie pocałowałeś.- odpowiedziałam podirytowana.
-No tak, przepraszam.- opamiętał się i podsunął mnie za uda do góry, bym usiadła z powrotem na kamieniu. -Wszystko w porządku?- zapytał po chwili.
-Nie, nic nie jest w porządku.- rzuciłam zmieszana i trochę zła, choć nie bardzo wiem, czy na niego, czy na siebie. Wstałam i chciałam odejść.
-Czekaj!- zatrzymał mnie, wychodząc szybko z wody. Odwróciłam się w jego stronę bez słowa. On już przy mnie był i patrzył na mnie uważnie.
-Przepraszam, poniosło mnie. To się już nie powtórzy, obiecuję.- powiedziałam cicho, patrząc mu głęboko w oczy.
-Dobrze już, chodź tu do mnie.- przytulił mnie bardzo mocno, mówiąc miękkim i łagodnym głosem. -Zapomnijmy o tym, jakby to się w ogóle nie stało, ok?- zaproponował, na co poczułam coś bardzo dziwnego. Nie wiem, jak to nazwać, ale było to chyba pewnego rodzaju rozczarowanie. Chciałam, żeby nas coś naprawdę łączyło? Nie, to bez sensu. To był tylko jeden niewinny pocałunek. No dobra, może nie taki niewinny... Przecież przez moją głupotę i jakieś dzikie pożądanie o mało do czegoś między nami nie doszło. Wiedziałam, że nie mogę więcej na takie coś pozwolić. Gdyby on nie zachował zimnej krwi i mnie nie powstrzymał, to teraz zapewne oddawalibyśmy się chwilą namiętności. Ten pocałunek zrobił na mnie ogromne wrażenie, było w nim coś wyjątkowego. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. A on teraz mówi mi, że mam o tym zapomnieć?...
-Dobrze, więc... tego nie było.- zgodziłam się z ukrytą niechęcią. -Ale przytul mnie z całej siły, potrzebuję tego.- i nagle się rozpłakałam. Nie potrafiłam nad tym zapanować, ani nawet nie znałam dokładnej przyczyny. Według mojej prośby objął mnie mocno, całując czule i delikatnie w skroń.
-Chcesz pogadać?- zapytał, a w jego głosie dostrzegłam troskę. To wspaniałe uczucie, kiedy czujesz, że komuś na Tobie naprawdę zależy, troszczy się o Ciebie.
-O czym?
-O wszystkim. Duluś, naprawdę możesz mi zaufać i powiedzieć o wszystkim. Bądź ze mną szczera.- zapewnił, a ja delikatnie uśmiechnęłam się przez łzy.
-Ucker, bo ja...- plątałam się we własnych myślach, nie mówiąc już o słowach, czy zdaniach.
-No co jest?- niespokojnie wyczekiwał odpowiedzi.
-Ja... Ja potrzebuję Ciebie i Twojej bliskości. Przepraszam za te chwile słabości podczas pocałunku, ale nie mogłam się powstrzymać. Poczułam dziwne i mega silne pożądanie. Ucker ja Cię przez chwilę pragnęłam...- mówiłam szybko z przejęciem, a on patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Przez chwilę? A co jest teraz?...- zapytał podejrzliwie.
-Nie potrafię tego określić. Emocje opadły, a ja wiem jedynie tyle, że mnie do Ciebie ciągnie ale nie mam pojęcia co to takiego. Być może to po prostu zwykła potrzeba poczucia bezpieczeństwa, które tylko Ty mi możesz zapewnić- do moich oczu znów podchodziły łzy.
-Nie płacz znowu i proszę Cię, nigdy więcej nie wzbudzaj we mnie takich uczuć, jak przed chwilą w stawie.
-To znaczy... Jakich uczuć?- zapytałam z ciekawością.
-No wiesz... To było tak podniecające, że z trudem się powstrzymałem.
-Więc po co to zrobiłeś? Przecież mogliśmy... No wiesz.- mój głos się załamywał na samą myśl skosztowania jego ciała.
-Ty serio tego chciałaś? Po co i dlaczego? Nic nas przecież nie łączy.
-Wiem, ale... Dobra, zabrakło mi argumentów.- oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Jak się domyślam, śmiał się z wyrazu mojej twarzy, bo za pewne zrobiłam bardzo dziwną, zmieszaną minę.
-Ha, no widzisz! No to co z tym wszystkim robimy?- pytał już poważnym tonem głosu.
-No... Proponuję trzymać się planu. Weźmiemy ten pieprzony ślub i nic więcej. Tak?
-Dobrze, jak sobie życzysz.- zgodził się, całując mnie w policzek. -A teraz błagam Cię... Chodź na śniadanie, bo umieram z głodu.- urwał zupełnie temat i pociągnął mnie za rękę w stronę domu.
-Kto pierwszy!- krzyknęłam i zaczęłam biec.
-Ej no, czekaj!- dogonił mnie, a po chwili już wyprzedził. Zostałam w tyle, ale nie na długo, bo wskoczyłam mu na plecy. Złapał mnie za uda i biegł ze mną.
-Nie biegnij, bo się zaraz przewrócimy!- panikowałam, obejmując go mocno za szyję.
-Nie bój się, jesteś bezpieczna.
-Wiem.- cmoknęłam go w policzek.
Ucker:
Podróż do domu zajęła nam sporo czasu. No ale nie ma co się dziwić, skoro szedłem z Dulce na plecach. Po przekroczeniu progu zwinnie zeskoczyła i patrzyła na mnie dość dziwnym wzrokiem.
-Co jest?...- zapytałem podejrzliwie.
-Nie nic.- wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
-No co?- pytałem uparcie dalej.
-Pasuje Ci ta mokra koszulka.- powiedziała, dalej się śmiejąc. Jej śmiech był taki wesoły, słodki, po prostu cudowny. W reakcji na jej słowa zrobiłem dość dziwną minę. Zmierzałem ją wzrokiem.
-I kto to mówi?... Ty to dopiero jesteś miss mokrego podkoszulka.- muszę przyznać, że wyglądała naprawdę seksownie. Mokry materiał idealnie opinał jej piękne ciało. Chyba zacząłem rozbierać ją wzrokiem. Eh... Wyglądała bosko, choć nie ukrywam, że byłoby jej jeszcze lepiej bez stanika. Jezu... O czym ja myślę? To wszystko przez ten pocałunek, spojrzałem na nią inaczej. Tak, jak nie powinienem.
-Przestań, nie patrz tak na mnie!- krzyknęła na mnie, bo się na nią chyba perfidnie gapiłem. Gdybyś Ty kochana znała moje myśli... Zaśmiałem się, a ona patrzyła na mnie dość dziwnie. W jej oczach było coś, czego wcześniej nie dostrzegałem. Ukazywały one radość, czułość.
-Widzę, że czujesz się już lepiej.- musiałem to powiedzieć.
-Masz rację, jestem dużo spokojniejsza. Dziękuję.- cmoknęła mnie w policzek. Jezu... ona robi to tak słodko, tak czule.
-Cieszę się, że mogłem Ci pomóc. O to przecież w końcu chodziło. Chodź na to śniadanie.- pociągnąłem ją za rękę w stronę kuchni.
-Wiesz Uckerku... Chyba mamy pustą lodówkę.- powiedziała, otwierając ją.
-Wiesz Duluś... Zostały nam jedynie płatki.- odpowiedziałem, śmiejąc się i wyciągając mleko.
-Nie ukrywam, że miałam ochotę na tosty, no ale dobra.
-Pojadę później do sklepu, a póki co zjemy te płatki.
-No ok...- zgodziła się, przewracając oczami. -A czemu powiedziałeś, że pojedziesz do sklepu? Nie mogę z Tobą?- zapytała po chwili, otwierając płatki.
-No jeśli bardzo chcesz...
-Chcę. Proszę Cię, nie zamykaj mnie w domu, bo znów zwariuję.
-No już dobrze, zaraz pojedziemy do sklepu.
Wzięliśmy się za jedzenie śniadania.
Anahi:
Od dwóch dni ciągle wydzwaniał do mnie Poncho. Nie odbierałam, bo byłam na niego zła, że nie powiedział mi o planie Uckera. Denerwowało mnie to wszystko, bo nie miałam żadnych wieści od Duli, nie mogłam się do niej dodzwonić-nic, zero kontaktu. Zostałam zupełnie sama. Christian wyjechał gdzieś do rodziny i trochę tam zostanie. Został mi jedynie Poncho, ale jestem zbyt dumna, żeby się z nim pogodzić.
Siedziałam w domu, słuchałam muzyki i malowałam paznokcie, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. W pierwszej chwili się przestraszyłam, że to Carlos. Ze strachem więc otworzyłam. W drzwiach ujrzałam nie kogo innego, jak Poncho. Na jego widok jedynie przewróciłam oczami.
-Mogę wejść?- zapytał dość cicho. Nie odpowiedziałam, jedynie otworzyłam szerzej drzwi, by mógł wejść. -Czemu nie odbierasz?- zapytał z wyrzutem.
-Bo nie mam ochoty.- odpowiedziałam oschle i obojętnie, zamykając za nim drzwi.
-Dalej masz na mnie focha?
-Hm, niech pomyślę... Tak!
-Any zrozum, że to wszystko dla dobra Duli. Ucker jej tak pomaga, a Ty co? Będziesz siedzieć z założonymi rękami, tylko dlatego że się obraziłaś?...- wkurzył się, ale chyba ma rację. Zrobiło mi się trochę głupio, że obcy ludzie więcej robią dla mojej kuzynki niż ja, choć tak wiele sobie obiecałam. Stałam chwile i patrzyłam na Poncha. Nagle rzuciłam mu się w ramiona. Był wyraźnie zdezorientowany, ale po chwili objął mnie czule. Spędziliśmy kilka minut w swoich objęciach, w końcu odezwałam się pierwsza:
-Proszę mówcie mi o wszystkim, nie lubię tajemnic.- odsunęłam się od niego.
-Dobrze, już żadnych tajemnic.- zgodził się z delikatnym uśmiechem.
-Jesteś na mnie zły?- zapytałam słodkim głosem.
-Nie. A Ty?
-Już też nie.- odpowiedziałam i wymieniliśmy uśmiechy. -Napijesz się czegoś?- zaproponowałam, wchodząc do kuchni.
-Kawy poproszę.
Według jego życzenia zrobiłam kawę. Zasiedliśmy przy stole w salonie i gadaliśmy. Czas mijał nam tak fajnie. Chyba jeszcze z nikim nie czułam się tak dobrze jak z nim.
No dobra, dodaje rozdział i zmykam na zumbe  ;-) Do czwartku :-*

niedziela, 29 marca 2015

12. Nie powinnaś cierpieć

Dulce:
-A właściwie to co dalej?- zapytałam zmartwiona. Co prawda przy nim byłam spokojniejsza, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że moje problemy nagle nie wyparują.
-Dobra, muszę Ci to w końcu powiedzieć.- powiedział bardzo poważnym tonem, co trochę mnie zaniepokoiło.
-Co jeszcze?- zapytałam, patrząc mu w oczy pytająco.
-Posłuchaj... Dla Twojego bezpieczeństwa wezmę z Tobą ślub.
-Co takiego?!- krzyknęłam, odsuwając się od niego. -Przecież ja jestem żoną Carlosa.
-Nie jesteś. Ślub jest nieważny, bo on używa fałszywego nazwiska. Poncho znalazł na to dowody, więc nie będzie problemu.- wytłumaczył. Zdałam sobie sprawę z tego, jaka byłam głupia.
-Nie, nie wyjdę za Ciebie.- krzyknęłam, siadając.
-Dlaczego? Dul, przecież to dla Twojego dobra.- próbował mnie uspokoić, ale wyszło zupełnie odwrotnie.
-Jasne... Carlos też tak mówił. Nie wierzę Ci, zostaw mnie! Nie chcę wychodzić za kolejnego bałwana, który zamydli mi oczy lepszym życiem. Nie jestem aż tak głupia i nie dam się nabrać po raz drugi. Nie zaufam już żadnemu mężczyźnie!- wpadłam w histerię, krzyczałam. Ucker próbował mnie uspokoić, a nawet przytulić. Wyrywałam mu się, biłam go.
-Przestań do cholery!- wrzasnął na mnie porządnie i złapał mocno za nadgarstki. Nie miałam już siły się wyrwać. Zresztą w tej chwili się go trochę bałam.
-Puść, to boli.- tylko tyle zdołałam powiedzieć. Byłam przestraszona, płakałam. Poluźnił uścisk na moich rękach, ale nie puszczał.
-Uspokoiłaś się?- zapytał delikatnym głosem.
-Nie rób ze mnie psychopatki. Puść mnie i zostaw w spokoju. Nie chcę z Tobą być, a już tym bardziej wybij sobie z głowy ten ślub.- mówiłam już spokojnym głosem, choć we mnie nadal wszystko wrzało i miałam ochotę krzyczeć.
-Zrozum, że nie zależy mi na tym ślubie, tylko na samym papierku. Tylko wtedy Carlos nie będzie mógł mi Cię odebrać. Inaczej sąd tak łatwo nie unieważni waszego ślubu.- jego głos także był spokojny. Ciągle patrzył mi w oczy, ale ja wlepiłam wzrok w dół, na pościel.
-Nie rozumiesz, że ja nie chcę?! Nie potrafię Ci zaufać na tyle, żeby wziąć z Tobą ślub. Już raz podpisałam ten pierdzielony papierek i był to najgorszy błąd w moim życiu. Nigdy więcej nie wyjdę za mąż.- znów się uniosłam, podniosłam głos i płakałam.
-Wtedy popełniłaś ten błąd z miłości, teraz nie ma o niej nawet mowy. Ja naprawdę chcę Ci tylko pomóc. No ale dobrze... Skoro aż tak się boisz, to prześpij się z tym. Pogadamy jutro, tak?- ma w sumie rację, zrobiłam głupstwo z miłości i dla spełnienia marzeń.
-Dzięki za wyrozumiałość.- powiedziałam, ciągając nosem. Puścił moje ręce.
-Nie ma za co. A teraz wybacz, ale zasypiam na siedząco.- położył się.
-Ok, dobranoc.- powiedziałam i zrobiłam to samo.
-Dobranoc.- odpowiedział. Nadal było mi strasznie zimno, ale jakoś teraz było mi głupio znów się do niego tulić. Odwróciłam się w drugą stronę i okryłam się szczelnie kołdrą. On także obrócił się na drugi bok. Leżeliśmy w bardzo dużej odległości od siebie, w zasadzie po prostu na dwóch końcach łóżka. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą byliśmy tak blisko siebie, leżąc niczym para zakochanych... Długo nie mogłam zasnąć przez natłok myśli i emocji. W dodatku chrapanie Uckera. Co prawda nie było one jakieś strasznie głośne, ale mi i tak przeszkadzało. Jakby tego było mało, praktycznie zamarzałam. Wreszcie wyczerpana całym tym dniem, a może życiem, zasnęłam.

Ucker:
Obudziłem się koło 7:00 rano. Leniwie otworzyłem oczy, po czym zobaczyłem, że Dulce nie ma obok mnie. Wstałem i zacząłem jej szukać. Nie było jej w kuchni, ani w łazience. Nigdzie. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Martwiłem się o nią. Miałem do siebie żal, bo powinienem jej lepiej pilnować. Przecież ona do cholery ma zaburzenia psychiczne! Jest zdolna do wszystkiego! Szedłem przed siebie, krzycząc jej imię. O tyle dobrze, że dom był położony na totalnym uboczu, poza cywilizacją, więc daleko pójść nie mogła. W okolicy nie było nic, jedynie łąka i jakiś lasek. Wszedłem do niego. W oddali było słychać szum wody. Podążałem w tamtym kierunku. Zobaczyłem ją. Siedziała na dużym kamieniu przy samym stawie.
Dulce:
Od wczesnego ranka siedziałam tu nad stawem i myślałam nad tym wszystkim. Potrzebowałam odrobiny samotności, prywatności. Było mi tu dobrze... cicho, spokojnie. Niestety ktoś uniemożliwił mi długie rozkoszowanie się dźwiękami natury.
-Dulce!- usłyszałam głos Uckera. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak biegnie w moją stronę. -Co tu robisz? Szukałem Cię wszędzie. Nic Ci nie jest? Co Ci strzeliło do głowy?- zadawał te pytania nerwowo w takim tempie, że ciężko go było zrozumieć. W dodatku dyszał, bo biegł.
-Przestań siać panikę! Traktujesz mnie, jak psychopatkę. Umiem o siebie zadbać, wszytko jest w porządku. Nie łaź za mną, bo zaczynam mieć dosyć.- trochę się zdenerwowałam, bo on naprawdę robił ze mnie idiotkę.
-Nie powinnaś tak sama wychodzić, przestraszyłaś mnie. Mogłaś powiedzieć, że chcesz wyjść, to poszedłbym z Tobą.- a on dalej swoje, no za moment wyląduje w wodzie.
-Ja pierdziele... czy tak trudno się domyślić, że chciałam po prostu pobyć trochę sama?! Sama, bez Ciebie...- ostatnie zdanie wypowiedziałam bardzo wolno i wyraźnie.
-No dobrze już, ale proszę Cię następnym razem mnie informuj, że wychodzisz, ok?- poprosił i ukucnął przy mnie.
-Dobra, nie dramatyzuj...- uśmiechnęłam się do niego słodko, przewracając oczami.
-Mogę się przysiąść?- zapytał.
-Skoro i tak tu jesteś...- odpowiedziałam oschle.
-Przepraszam za wczoraj, jeśli zrobiłem Ci jakąkolwiek krzywdę.- powiedział delikatnym głosem, patrząc na mnie uważnie.
-Nie, to ja Cię powinnam przeprosić. Chcesz mi pomóc, a ja wciąż tego nie doceniam i jeszcze na Ciebie krzyczę.
-Mogę Ci to wybaczyć, ale tylko dlatego, że masz problemy i przeżyłaś załamanie nerwowe.
-Nie Ucker, zapomnij o tym. Traktuj mnie normalnie, bo zaczynasz mnie naprawdę drażnić. Nie jestem ułomna i nie musisz za mną wszędzie chodzić.
-Nie to miałem na myśli.
-Yhm... Dobra zresztą nieważne. Pogadajmy o czym innym.- nie chciałam kolejnej kłótni, ani głupiej gadki o mojej wyczerpanej psychice.
-Dobry pomysł.- stwierdził z takim dziwnym, ponurym uśmiechem. -To jak, przemyślałaś to?- zapytał po chwili, patrząc na mnie uważnie.
-Ja... Się boję.- wydukałam, spoglądając na niego.
-Mnie się boisz?- dość dziwne pytanie, no ale cóż moja wypowiedź go chyba wymagała.
-Nie, chyba nie Ciebie. Ja po prostu boję się znów zaufać mężczyźnie. Wiem, że to nie to samo i tak dalej, bo nas nic nie łączy, i w ogóle...- mówiłam szybko, ale przerwał mi, łapiąc za mój podbródek, tym samym delikatnie zmuszając mnie do popatrzenia mu w oczy.
-Spokojnie.- powiedział czułym głosem, a we mnie pojawiły się jakieś niespodziewane uczucia. To było bardzo dziwne, nie potrafię tego nazwać. -Spróbuj mi zaufać.- poprosił, kiedy nasze twarze mimowolnie się zbliżały.
Nie potrafiłam tego zatrzymać, był jak magnes. Na szczęście się opamiętałam i stworzyłam między nami bezpieczną odległość, odsuwając się od niego gwałtownie. Byłam zdezorientowana, może przestraszona. Błądziłam wzrokiem wszędzie w koło, jakbym szukała pomocy, a przecież nikogo prócz nas tu nie było.
-To jak będzie?- zapytał po chwili.
-Dobra i tak nie mam nic do stracenia.- zgodziłam się niedbale. -Ale to tylko na papierku, tak? Jak wszystko się ułoży, to się rozwiedziemy?- chciałam się upewnić.
-Tak, jeśli będziesz chciała.
-A dlaczego mam nie chcieć?...
-Bo może Ci się spodoba nasze małżeństwo.- zażartował, to znaczy... Chyba żartował.
-Wątpię. Co może mi się podobać w byciu Twoją żoną tylko formalnie?
-A jak skradnę Ci buziaka?- zapytał albo zaproponował, śmiejąc się.
-To wylądujesz w wodzie.- zastrzegłam.
Nie słuchał mnie i skradł mi szybkiego buziaka w kącik ust. W pierwszej chwili mnie zamurowało i nie wiedziałam, co mam zrobić. Po jakimś czasie zareagowałam, popychając go do tyłu tak, że wpadł do stawu. Zaczęłam się śmiać. Nawet nie wiem kiedy, a także wylądowałam w wodzie.
-I co mądralo?- zapytał złośliwie, trzymając mnie w ramionach.
-Ucker, nie umiem pływać!- krzyknęłam, wtulając się w niego jeszcze mocniej.
-Domyśliłem się, dlatego Cię trzymam.- zaśmiał się i oparł mnie o tą samą skałę, na której wcześniej siedzieliśmy. Ja gruntu tu nie miałam, ale on stał normalnie. No w końcu jestem od niego sporo niższa. Przyglądał mi się dziwnie, ja także patrzyłam mu w oczy. Kurde, czy one muszą być takie piękne i czarujące?
-Co tak patrzysz?- zapytałam skrępowana, onieśmielał mnie i to cholernie.
-Zastanawiam się, jak ktoś mógł Cię skrzywdzić. Jesteś tak piękna, delikatna, niewinna... Nie powinnaś cierpieć.- po jego słowach z mojej twarzy zniknął uśmiech. Przypomniał mi to wszystko, dlatego.
-Dlaczego o tym mówisz?- zapytałam cicho, patrząc mu w oczy.
-Po prostu nie mogę znieść tej myśli. Chciałbym się Tobą zaopiekować, tak naprawdę.- posłałam mu delikatny uśmiech, który sama nie wiem, co miał znaczyć, tak jak zresztą i jego propozycja.

No więc dodaję rozdział dziś, ale się nie przyzwyczajajcie, bo to tylko wyjątkowa sytuacja xD
No więc Moniczko moja kochana: wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Tutaj tak krócej niż na fejsie... Dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń ❤❤❤❤❤
No cóż... Następny jutro, ale tym razem pod wieczór jakoś ;)

czwartek, 26 marca 2015

11. Proszę, pozwól sobie pomóc.

Ucker:
Leżała odwrócona do mnie tyłem, a ja nadal siedziałem jak głupi, patrząc się na jej plecy, bo tylko tyle mi pozostało. Zbliżyłem się do niej i położyłem rękę na jej ramieniu, mówiąc:
-Czy mogłabyś przynajmniej starać się żyć ze mną w zgodzie?
-Po co? Czy to ma jakieś znaczenie?- zapytała obojętnie, nawet na mnie nie spoglądając.
-Nie no jasne... Zapomniałem, że dla naszej samobójczyni nic nie ma znaczenia i wszystko jest niepotrzebne.- zdenerwowałem się i wiedziałem, że to co mówię, może ją urazić, ale lepsze to niż ta jej obojętność.
-Dziwisz się?!- zbulwersowała się, odwróciła w moją stronę i usiadła. -Moje życie to jedno wielkie dno, a ja się w tym pogubiłam i zwariowałam. I co, może mam się z tego cieszyć? Mam być dumna z sobie, że zniszczyłam sobie życie? A może myślisz, że nagle odzyskam nadzieję i chęć do życia, bo Ty chcesz mi pomóc? Wybacz, ale po tym co przeszłam, nie jestem w stanie komuś zaufać i wrócić do normalnego życia. To ponad moje siły. Tracisz czas, bo i tak mi nie pomożesz. Dla mnie nie ma już ratunku, przegrałam walkę z życiem i tyle.- mówiła dość szybko. Jej oczy były zaszklone, a ręce drżące.
-Nie mów tak, daj sobie szansę.- próbowałem ją uspokoić.
-Nie mam już żadnych szans, rozumiesz?- rozpłakała się. Serce mi pękało, kiedy na nią patrzyłem, była bezbronna, załamana. Przygarnąłem ją do siebie dwoma rękami, by już po chwili trzymać ją w ramionach. Przytuliłem ją mocno, a ona już bez słów wtuliła się we mnie. Przez chwilę słyszałem jeszcze jej cichy szloch, później już jedynie ciąganie nosem,  charakterystyczne podczas płaczu.
Dulce:
Po czułym uścisku Uckera od razu zrobiło mi się lepiej, tak lżej na sercu. Uspokajałam się, łzy leciały coraz wolniej. Mimo to nie miałam ochoty się od niego odrywać. Czułam się pewniej, bezpieczniej, no po prostu dobrze.
-Dziękuję.- szepnęłam mu do ucha.
-Lepiej już?- zapytał delikatnie mnie od siebie odpychając.
-Lepiej, dzięki i przepraszam.- odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. -Serio chcesz mi tylko pomóc?- zadałam to pytanie tym razem na spokojnie bez nerwów i żadnych podejrzeń.
-Tak, Dul. Proszę pozwól sobie pomóc. W zamian chcę tylko Twoje zaufanie i choć odrobinę sympatii. Niczego więcej nie oczekuję. W tym czasie twoja kuzynka z Ponchem zniszczą Carlosa. Wszystko się ułoży, a Ty będziesz bezpieczna. To jak, dasz z siebie wszystko, żeby się udało?- mówił ze szczerym i bardzo pocieszającym uśmiechem, ocierając moje łzy.
-Spróbuję, ale proszę Cię o wyrozumiałość. I z góry przepraszam, jeśli będziesz miał mnie dosyć.- także posłałam mu delikatny uśmiech.
-Więc może jednak dasz się namówić na kolację?- zmienił temat już zupełnie na luzie, żywym głosem.
-Dobra, bo jestem cholernie głodna.- zgodziłam się, a on od razu wstał i podał mi ręce, bym zrobiła to samo. Nie minęło dużo czasu, a byliśmy już w kuchni i jedliśmy kolację. Panowała trochę niezręczna cisza, no ale cóż... O czym mieliśmy rozmawiać? Pierwsza skończyłam jeść. Wstałam od stołu i chciałam pozmywać naczynia.
-Zostaw, ja to zrobię.- powiedział i w ciągu sekundy znalazł się koło mnie.
-Nie no spoko, przecież to nic takiego.- stwierdziłam, odkręcając kran.
-Nie upieraj się. Ja umyję naczynia, a Ty idź się wykąpać i spać.- nalegał, delikatnie odpychając mnie od zlewu.
-To sobie radź sam, cześć.- odłożyłam talerz i wyszłam, niby obrażona. Poszłam do łazienki się wykąpać. Niestety był tu tylko prysznic, więc relaks w wannie gorącej wody był niemożliwy. Dopiero kiedy wyszłam spod prysznica, zorientowałam się, że nie mam żadnej piżamy. Okryłam się więc ręcznikiem i poszłam do kuchni, gdzie nadal był Ucker.
-Mam mały problem.- powiedziałam, a on od razu się odwrócił i zaczął się na mnie patrzeć. Krępowało mnie to, no ale mogę mu to wybaczyć, bo przecież to ja stanęłam przed nim w samym ręczniku.
-Co się stało?- zapytał, zmierzając mnie wzrokiem z góry do dołu.
-Czy mógłbyś mi pożyczyć jakąś koszulkę do spania?- poprosiłam z delikatnym uśmiechem.
-Jasne, zaraz coś dla Ciebie znajdę. W sumie wziąłem też jakieś Twoje rzeczy z domu, więc jak coś to szukaj tam w torbach.
-Dobra to jutro, ale teraz pożycz mi coś do spania, bo przecież nie będę spała w ręczniku. I nie patrz się tak na mnie, bo dostaniesz w ten swój wyszczerzony ryjek.- powiedziałam złośliwie.
-Dobra, dobra spokojnie. Pokazujesz mi się tak, a później się czepiasz...
-A miałam inne wyjście?!- zbulwersowałam się. Teraz zgoni winę na mnie, oczywiście.
-No już, wystarczy. Złość piękności szkodzi.- powiedział to z takim cudnym uśmiechem, że nie mogłam go nie odwzajemnić. -Trzymaj i się już nie kłóć.- podał mi swoją koszulkę, którą wyciągnął z walizki.
-Dziękuję Ci bardzo.- odpowiedziałam i odeszłam w kierunku łazienki. Po jakimś czasie wyszłam. Miałam na sobie jedynie majtki no i tą jego koszulkę. Ponownie tego dnia zmierzył mnie wzrokiem, ale się nie odezwał i poszedł teraz on do łazienki. Napiłam się jeszcze wody i poszłam do pokoju się położyć. Leżałam w łóżku, przykryta kołdrą aż po szyję. Było mi cholernie zimno, bo ogrzewanie w domu było wyłączone. Trzęsąc się z zimna, zastanawiałam się co dalej. Powoli zaczęłam wierzyć w szczere intencje Uckera. Jednak mimo to czułam, że znów jestem zależna od mężczyzny i trochę mnie to dołowało, a nawet zasmucało. Moje przemyślenia w błogiej ciszy przerwał jego głos:
-Dulce, mówię do Ciebie!- wywnioskowałam, że mówi do mnie nie po raz pierwszy.
-Co jest?- zapytałam, odwracając się do niego. Tym razem to ja zmierzałam go wzrokiem, bo wyglądał tak seksownie w samych bokserkach.
-Przesuń się, bo nie mam miejsca.- powiedział i zaczął pakować się pod kołdrę.
-Że co, że Ty chcesz spać... ze mną?- zapytałam zdezorientowana.
-A masz inny pomysł? Niestety mamy tylko jedno łóżko.
-Eh... Dobra, to i tak nie ma znaczenia. A przynajmniej będzie mi cieplej.- stwierdziłam, tuląc się do niego.
-Zimno Ci?- zapytał, obejmując mnie czule.
-A nie czujesz?- udowodniłam mu, dotykając go lodowatą nogą.
-Jejku... Chodź tu.- przytulił mnie jeszcze mocniej. -Ty musisz chyba spać pod kilkoma kołdrami, bo niestety ogrzewanie tu nie działa.- stwierdził, śmiejąc się.
-Nie, od Ciebie bije więcej ciepła.- uśmiechnęłam się.
-No spoko, nie mam nic przeciwko.- cmoknął mnie w czoło.
-Tylko nie przyzwyczajaj się za bardzo.
-Dobrze, śpij już.
-Ja się już dosyć wyspałam. Nie mam ochoty spać.
-A co chcesz robić?
-Pogadaj ze mną.- poprosiłam, patrząc mu w oczy.
-Dobrze, jeśli nie zasnę. Tak się składa, że ja nie spałem sobie przez kilka dni po tabletkach.
-Przestań już, proszę. Teraz widzę, że to było bez sensu, więc nie przypominaj mi tego.- powiedziałam ze smutkiem i odsunęłam się od niego.
-Ok, ale przysięgnij, że już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobisz.
-Przysiądz Ci nie mogę, bo nie wiem, co dalej będzie. Ale na tą chwilę powiem Ci, że nie mam zamiaru się zabijać, bo i tak mi pewnie znowu przeszkodzicie i nic z tego nie wyjdzie.- zaśmiałam się. -A właściwie to co dalej?- zapytałam zmartwiona.
Trochę taki krótki ten rozdział xD Wgl to ja Wam tak powiem, że jak dodaję regularnie, to mi szybciej tydzień leci :D

poniedziałek, 23 marca 2015

10. Nie wierzę Ci.

Anahi:
Napisałam smsa do Poncha, czy zawiezie mnie do Dulce. Oczywiście nie odmówił. Ubrałam się, ogarnęłam i pojechaliśmy. Po drodze w samochodzie panowała cisza. W końcu ją przerwałam, mówiąc zmartwiona:
-Co dalej będzie z Dulą?
-Spokojnie, coś wymyślimy.- odpowiedział krótko. Dalszą drogę spędziliśmy w całkowitym milczeniu. Nie minęło jednak dużo czasu, a dotarliśmy na miejsce. Od razu poszłam do sali Dulce. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu jej tam nie było. Zrobiłam panikę na pół szpitala. Dopiero po jakimś czasie Poncho zdołał mnie uspokoić.
-Anahi posłuchaj mnie!- krzyknął, kiedy nie reagowałam na nic innego, potrząsając mnie za ramiona. -Dulce jest z Uckerem.- wyznał, a ja nic z tego nie zrozumiałam.
-Jak to? Gdzie?- pytałam zdezorientowana i przestraszona.
-Uspokój się i mnie wysłuchaj. Ale proszę nie złość się na nas.
-Dobrze, mów wreszcie.- pospieszałam go.
-Ucker wyjechał z Dulce za granicę, by uwolnić ją od Carlosa. My w tym czasie musimy zniszczyć tego gnoja, żeby resztę życia spędził w więzieniu.- wytłumaczył.
-Dlaczego nic mi nie powiedzieliście?!- zdenerwowałam się, bo tak nagle odebrali mi Dulę i nie zdążyłam się z nią pożegnać.
-Przepraszam, ale uznaliśmy, że tak będzie lepiej.
-Jakie lepiej? Poncho, czy Ty się słyszysz?! Czemu to przede mną ukryliście?- krzyczałam już nieźle wkurzona. Nie miałam siły się kłócić i po prostu wybiegłam ze szpitala i wróciłam do domu.
Ucker:
Zabrałem Dul ze szpitala i byliśmy już w drodze do Chiapas, gdzie zamierzałem z nią zamieszkać. Tam Carlos nie miał żadnych interesów, więc nas tak łatwo nie znajdzie. Zresztą mam dom po dziadkach i w końcu jest okazja, żeby go wykorzystać. Odetchnąłem z ulgą, kiedy dotarliśmy na miejsce, a ona jeszcze spała. Wniosłem ją do domu i położyłem na łóżku, jedynym jakie było, bo ten dom jest nie urządzony. Lekarz powiedział, że taki wyjazd jest bardzo niebezpieczny i zabieram ją na własną odpowiedzialność. Poradził, bym otoczył ją opieką, był wyrozumiały i dużo z nią rozmawiał. Trochę się bałem, że nie będę umiał się nią zająć i tylko pogorszę sprawę. Miałem jednak nadzieję, że wszystko się ułoży, a ja jakoś będę się dogadywał z Dulą. Zostawiłem ją śpiącą na kanapie i poszedłem do auta po nasze rzeczy.
Dulce:
Budząc się, poczułam, że leżę gdzie indziej. Łóżko szpitalne było niewygodne, a tu nic mnie nie gniotło i było miękko. Otworzyłam oczy i zaczęłam się nerwowo rozglądać. Bałam się, bo było to zupełnie nowe miejsce. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, ani jak tu trafiłam. Słyszałam kroki, ktoś się zbliżał. Usiadłam. Nagle w pokoju pojawił się jakiś mężczyzna:
-Oo widzę, że się już wyspałaś.- powiedział delikatnym głosem, podchodząc do mnie.
-Czego chcesz? Mój mąż kazał Ci mnie porwać ze szpitala, czy może mam Ci za coś zapłacić?...- pytałam zdenerwowana.
-Nie. Uspokój się, to Ci wszystko powiem.- prosił, podchodząc jeszcze bliżej.
-Żadne uspokój! Gadaj wszystko, bo nie ręczę za siebie!- zagroziłam, a on chyba się ani troszeczkę nie przestraszył, bo usiadł koło mnie.
-Dulce, ja nie jestem od Carlosa.- powiedział powoli i spokojnie.
-Nie? To dlaczego nie raz widziałam, jak wchodziłeś tylnymi drzwiami u nas w domu?...- doskonale go pamiętam, na pewno się nie pomyliłam.
-Tak, to prawda pracowałem dla niego.
-Widzisz?... Mnie nie oszukasz. A teraz gadaj czego chcesz!- zerwałam się nagle z miejsca, by już po chwili siedzieć na nim, przyciskając go do ramy łóżka. Kipiłam złością, miałam ochotę go udusić.
-Zejdź, uspokój się i daj mi wszystko wytłumaczyć.- nadal zachowywał spokój, był opanowany.
-Nie, najpierw mi wszystko powiesz.- powiedziałam groźnie i zawzięcie.
-No dobrze, ale wiesz... Trochę ciężko mi mówić, jak mnie tak przyciskasz.- puściłam go, ale nie zeszłam.
-No już, gadaj!- oczekiwałam szybkiej odpowiedzi.
-Nie robię tego dla Carlosa. Przeciwnie, dla Ciebie. Wziąłem Cię tutaj, żeby on Cię nie znalazł. A resztę planu powiem Ci, jak będziesz spokojniejsza.- zakończył, zdjął mnie z siebie i posadził obok na łóżku. Wstał i jak gdyby nigdy nic poszedł do kuchni. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam, co robić. Jestem z obcym facetem nawet nie wiem gdzie. Nie mogłam pozostać w niewiedzy. Udałam się do kuchni. Tam on przygotowywał kolację. Widząc mnie, powiedział:
-Oo dobrze, że jesteś, zaraz kolacja.
-Nie chcę.- odpowiedziałam obojętnie.
-No jak to nie chcesz? Przez kilka dni prawie nic w tym szpitalu nie jadłaś. Musisz jeść, żeby być zdrowa.- ale argumenty, on mnie traktuje jak dziecko.
-Jakoś mi na tym nie zależy.- odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
-Przestań, proszę Cię.- ton jego głosu był taki delikatny.
-To na razie nieważne. Posłuchaj, ja nic z tego nie rozumiem. Wytłumacz mi to bardziej, bo mam taki mętlik w głowie, że aż mnie rozbolała.
-Eh... No dobrze, siadaj.- według jego prośby usiadłam na stole. -Co chcesz wiedzieć?- zapytał, opierając się rękami o stół po obu stronach mnie.
-Po pierwsze nawet nie znam Twojego imienia.- błądziłam wzrokiem po nim i otoczeniu, a on wpatrywał się we mnie dziwnie.
-Wybacz... Christopher jestem, ale mówią na mnie Ucker.
-No dobra, a teraz możesz mnie już puścić.- odepchnęłam go. -Co Ty sobie wyobrażasz?! W ogóle to nie wierzę, że tak bezinteresownie mi pomagasz. Co  za to chcesz?! Przespać się mam z Tobą? Proszę bardzo, i tak nie mam godności!- krzyczałam zdenerwowana, ściągając bluzę z ramion. Byłam zdesperowana, przez co gotowa na wszystko.
-Dulce, nie! Przestań się wygłupiać.- powiedział spokojnie, nasuwając z powrotem bluzę na moje ramiona. Patrzyłam mu w oczy zdziwiona, zdezorientowana. -Nie chcę od Ciebie żadnej zapłaty za pomoc. Więc uspokój się i nie wygaduj takich bzdur, bo mnie tym obrażasz!
-Nie wierzę Ci.- nie ustępowałam.
-Nie musisz. Zresztą co Ty myślisz, że wszyscy tylko chcą Cię mieć?... Jakbym chciał dziwkę, to poszedłbym sobie do burdelu, a nie męczył się tu z Tobą.- przesadził, zabolały mnie jego słowa. Odepchnęłam go i pobiegłam do pokoju. Nie zamierzałam przez niego płakać. Po prostu siedziałam na łóżku obrażona, nic więcej. Oglądałam moje blizny na nadgarstkach. O dziwo całkiem ładnie schodziły.
Ucker:
Czułem, że przesadziłem. Nie powinienem tak do niej mówić, tym bardziej po tym, co przeszła. Nie chciałem jej urazić, po prostu nie zastanowiłem się nad tym, co mówię. Stwierdziłem, że muszę z nią pogadać, przeprosić. Wiedziałem, że to nie będzie proste, bo pewnie dojdzie do ostrej kłótni, ale nie mogłem jej tak zostawić. Poszedłem do pokoju. Zobaczyłem ją siedzącą smutną na łóżku.
-Dul, chodź na kolację.- powiedziałem cokolwiek, byleby jakoś zacząć.
-Ułomny jesteś? Mówiłam, że nie chcę.- odpowiedziała, tylko na mnie spoglądając. Usiadłem koło niej i złapałem ją za rękę.
-Przepraszam za to, co powiedziałem. Nie chciałem Cię urazić.- mówiąc to delikatnie głaskałem zewnętrzną część jej dłoni. Nie wyrwała się, po prostu nie reagowała. -Zaczniemy od nowa?- zapytałem po chwili, unosząc jej podbródek, by patrzyła mi w oczy.
-Daj mi spokój. Jeśli bardzo chcesz, to chroń mnie przed Carlosem, ale gadać nie musimy.- wyrwała mi się i położyła, odwracając ode mnie.
Jakiś taki dziwny ten rozdział xD No ale to oceńcie same ;) Do czwartku :*

czwartek, 19 marca 2015

9. Chcesz się zająć Dulą?...

Anahi:
Staliśmy tak już dobre 10 minut. Zdążyłam się wypłakać i uspokoić. Wreszcie się od niego oderwałam i patrząc mu w oczy, powiedziałam:
-Dziękuję.
-Za co?- nie zrozumiał, a przecież było to takie proste.
-Za to, że pozwoliłeś mi się wypłakać.- powiedziałam, całkiem się od niego odsuwając.
-Nie ma za co. Co się w ogóle stało?- zapytał zaciekawiony. Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami. Po jakimś czasie wyszedł lekarz.
-Wszystko w porządku?- zwrócił się do mnie.
-Tak, już tak.- odpowiedziałam ze smutkiem.
-Proszę nie brać sobie do serca jej słów. Nie wie, co mówi. Taką ilością tabletek mogła sobie nawet uszkodzić pamięć i niczego nie pamiętać. Dobrze, że to się tylko tak skończyło.
-Ale co dalej?... Ona nie jest sobą, to nie Dul.
-Spokojnie. Zostanie poddana różnym terapiom i wszystko wróci do normy. Wiem, że to nie jest łatwe, ale powinna Pani być z nią i mimo jej oporu, i niechęci rozmawiać z nią. Ona musi przede wszystkim poczuć się potrzebna i wartościowa. Nie wiem, jak będzie zachowywać się w stosunku do nas, kiedy będziemy chcieli z nią porozmawiać, a do Pani ma raczej większe zaufanie. A czy ma jeszcze jakąś bliską osobę?
-Męża, ale to wszystko przez niego i on na pewno jej nie pomoże. To tyran, on ją do tego doprowadził.
-Tym bardziej powinna się otworzyć i powiedzieć nam wszystko. Trzeba złożyć doniesienie na policję.
-Nie, on ją wtedy znajdzie i znów będzie to samo. Proszę tego nie zgłaszać. Wymyślimy coś innego.- wpadłam w panikę. Nie mogłam zawieść Duli, nie tym razem. I tak za dużo już namieszałam, za wiele błędów popełniłam. Tym razem nie opuszczę jej, choćbym miała sama zginąć. Zresztą nie jesteśmy same. Jest jeszcze Christian, Poncho i Ucker, który chyba najbardziej się w to zaangażował. Szkoda tylko, że Dulce sama o siebie nie chcę walczyć, ale liczę, że to się szybko zmieni.
Dulce:
Odkąd się obudziłam minęło kilka dni. Mam tego dosyć! Po co mi to było? Nie umarłam, a teraz jeszcze muszę się męczyć w tym szpitalu. Lekarze ciągle mnie o wszystko wypytują, karzą z nimi rozmawiać, Any ciągle mi się tu wypłakuje i gada w kółko to samo. Ale najgorsze są salowe i pielęgniarki, które karzą mi jeść. Nie potrafią zrozumieć tego, że nie chcę?! Najchętniej bym ponowiła próbę samobójczą, ale pilnują, czy nie mam wokół siebie czegoś niebezpiecznego. A zresztą co się będę nimi przejmować?... Niech sobie robią, co chcą, ja i tak mam ich wszystkich gdzieś i nie zamierzam się nawet odzywać. Właśnie leżałam i delektowałam się chwilą spokoju, kiedy nikogo tu nie było. Leżałam tyłem do drzwi. Nagle usłyszałam głos Carlosa:
-Co Ty odpierdalasz?! Wracaj do domu, bo moi wspólnicy potrzebują Twoich usług!- krzyczał, a ja drżałam ze strachu. Zaczął mnie szarpać.
-Odejdź ode mnie!!- odpowiedziałam w końcu, zaczęłam piszczeć, krzyczeć, bić go. Jak zwykle zostałam jedynie uderzona.
-Dul, co się dzieje?- zapytała Anahi, która wpadła do sali. Kiedy ujrzała mojego męża, wybiegła stąd i krzyczała na korytarzu. Po jakimś czasie zbiegli się lekarze i wyrzucili ode mnie Carlosa. -Nic Ci nie jest?- zapytała zapłakana Any.
-Nie chcę żyć...- wydukałam i po raz pierwszy od wielu dni się rozpłakałam. Emocje puściły, a ja już nie miałam siły wyładowywać ich krzykiem. Podeszła do mnie Any i złapała mnie za rękę. Chciała coś zrobić, ale chyba bała się mojej reakcji. Nie czekając dłużej, wtuliłam się w nią. Objęła mnie mocno i bardzo czule.
-No już Duluś, spokojnie...- mówiła do mnie cicho, co rzeczywiście mnie uspokajało. Poczułam się lepiej, pewniej. Po jakimś czasie przestałam płakać i oderwałam się od niej, a ona czule głaskała mnie po głowie. Moja kochana... A ja głupia tak na nią ostatnio naskoczyłam.
-Już wszystko w porządku?- zapytał lekarz. Skinęłam głową w geście potwierdzenia, ocierając łzy. -Porozmawiasz ze mną?- no, teraz przynajmniej zadał pytanie, a nie gadał bez sensu.
-Dobrze.- zgodziłam się, przyglądając mu się. -Ale chcę, żeby Any tu była.- poprosiłam. Przy niej czułam się bezpieczniej. Lekarz zaczął mnie wypytywać, dlaczego chciałam się zabić i w ogóle. Powiedziałam mu wszystko, nie mogłam dłużej milczeć. Wszyscy byli przerażeni tym, co usłyszeli. Any wymyślała wciąż nowe przezwiska na Carlosa, które wypowiadała z taką złością, jakby chciała go zabić. Ja byłam tak roztrzęsiona po tej opowieści, że musieli mi podać leki na uspokojenie. Po nich szybko zasnęłam.
Ucker:
Any wyszła od Duli z płaczem. Opowiedziała nam wszystko, co mówiła Dulce. Przeraziło mnie to i miałem ochotę iść do Carlosa i go zabić. Niby nie miałem nic wspólnego z tą sprawą, jednak wiedziałem, że jeśli nic z tym nie zrobię, to życie tej biednej dziewczyny nigdy nie ulegnie poprawie. Lekarze stwierdzili, że wszystko jest na dobrej drodze, skoro Dulce zgodziła się porozmawiać. Przede wszystkim nie jest już tak obojętna i zaczęła współpracować. Powiedzieli, że raczej obudzi się dopiero jutro, bo dostała dużą dawkę leku, więc możemy iść do domu. Tak też zrobiliśmy. Odwieźliśmy Anahi, a później jadąc dalej rozmawialiśmy:
-Mam plan jak uratować Dulce.- powiedziałem żywo. -Domyślam się, że Carlos nie odpuści i będzie chciał ją zabrać do domu. Wyprzedzimy go, bo to my ją stąd zabierzemy. Any wspominała, że on używa fałszywego nazwiska, więc nie ma żadnych praw do Duli. Zabiorę ją za granicę, a Ty i Anahi skończycie z Carlosem. Nie wiem jak, ale musicie go jakoś zdemaskować. Piszesz się na to?- powiedziałem mu swój plan, a on słuchał z uwagą.
-Myślisz, że to się uda?- zapytał niepewnie.
-A masz inny pomysł? Trzeba spróbować, to naprawdę może się udać. Ale proponuję nie mówić o niczym Anahi, bo nie wiem, czy się zgodzi.
-Ale przecież ona...- zająkał się Poncho.
-Czujesz coś do niej?- zapytałem bezpośrednio.
-Do Any? Nie wiem, chyba.
-To tym bardziej. O wszystkim jej powiesz, zajmiesz się nią.- zasugerowałem, śmiejąc się.
-A Ty co? Chcesz się zająć Dulą?...- odegrał się za moje żarty.
-Nie, ja chcę jej tylko pomóc.
-Yhm, jasne...- nie dowierzał. Obgadaliśmy jeszcze szczegóły "porwania" Dulce i dojechaliśmy pod mój blok.  Pożegnałem się z Poncho i poszedłem do domu. Długo myślałem o tym wszystkim, aż w końcu zasnąłem.
No i moje drogie nastał czwartek :* Jak oficjalnie, haha xD. Nie no, wygłupiam się  ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba i do poniedziałku <3

poniedziałek, 16 marca 2015

8. Chcę umrzeć!

Anahi:
Ranek nastał bardzo szybko. Kiedy się obudziłam, spojrzałam na śpiącego obok Poncha. Zaczęłam go budzić:
-Poncho, wstawaj.- szepnęłam mu do ucha, a on od razu otworzył oczy, które wlepił we mnie. Dopiero po chwili ogarnęłam, że zboczeniec patrzy na moje nagie nogi, dokładniej uda. Niestety musiałam spać w samych majtkach, staniku i koszulce, a on to wykorzystał.
-Zbok!- wyzwałam go i wstałam z łóżka.
Poszłam do łazienki się ubrać. Śpieszyłam się, więc już po chwili stamtąd wyszłam. Wcześniej wyzwałam go od zboczeńców, bo patrzył się na moje nogi, a teraz ja stałam i patrzyłam na jego idealnie umięśnione ciało. Spał jedynie w bokserkach, czego przedtem nie zauważyłam, bo był przykryty kołdrą.
-Halo Any, wszystko w porządku?- zapytał, machając mi ręką przed oczami. Wyrwał mnie z zamyślenia, ale może to i lepiej.
-Tak, wszystko ok. Rusz się, idziemy do Duli.- urwałam temat, odwracając się.
Wyszedł do łazienki, a ja usiadłam na łóżku i czekałam. Wreszcie wrócił i mogliśmy iść. Po drodze kupiliśmy sobie kebaby na śniadanie. Nie minęło dużo czasu, a dotarliśmy do szpitala. Dziś był ten drugi dzień, który miał zdecydować o życiu Dulce. Bałam się o nią, ale o dziwo byłam dość spokojna. Weszliśmy cichutko do sali. Był tam oczywiście Ucker. Biedny... My spaliśmy, a jemu kazaliśmy tu siedzieć. Nie pomyślałam nawet o nim. Ale nie miał do nas o to żalu, albo skutecznie go ukrywał. Opowiedział nam o tym, jak Dulce się wczoraj obudziła. Ucieszyłam się, że będzie żyła. Jednocześnie przeraziłam się, gdy mówił o tym, jak dziwnie patrzyła i w ogóle. Bałam się, że z tego nie wyjdzie i już nigdy nie będzie taka sama. Po jakimś czasie przyszło dwóch lekarzy. Jeden z nich to jakiś psychiatra, który ma sprawdzić, co się dzieje z psychiką Dul. Zanim zaczęli ją budzić, zrobili jej jeszcze kilka badań. Wreszcie przeszli do wybudzenia jej ze śpiączki.
Dulce:
Obudziłam się. Otworzyłam powoli oczy i zaczęłam je trzeć. Po chwili już rozglądałam się po sali. Koło mnie stało dwóch lekarzy, a kawałek dalej Any z jakimiś dwoma facetami. Nie znałam ich, przestraszyłam się. Lekarz to chyba zauważył i kazał im wyjść. Nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się stało. Przypomniałam sobie tą próbę samobójczą i jej przyczyny.
-Po co mnie ratowaliście?! Ja chcę umrzeć!- krzyczałam jak histeryczka.
-Spokojnie, wszystko już jest w porządku.- próbował mnie uspokajać lekarz.
-Ja nie chcę żyć!! Nie zrobiłam tego po to, żeby jacyś idioci mnie ratowali!!- krzyczałam dalej, siadając i ciągnąc za te wszystkie kabelki, które były do mnie podłączone. Chciałam je odczepić z nadzieją, że wtedy umrę. Nikt nie próbował mnie nawet powstrzymywać. Tak, to zapewne, dlatego że były mi one już nie potrzebne. Kiedy wzięłam się za werflon i chciałam go wyrwać, lekarz mnie powstrzymał, łapiąc za rękę.
-Uspokój się.- powiedział spokojnie, a ja mu się wyrwałam.
-Czy nie rozumiecie, że moje życie jest zjebane i chcę umrzeć?!- histeryzowałam jeszcze bardziej, rzucając się jak nienormalna na tym łóżku.
-Przestań!- doktor także się wkurzył. Drugi wziął jakieś sznurki i chciał przywiązać moje ręce do ramy łóżka.
-Nawet nie próbuj! Zostaw mnie zboczeńcu!!- krzyczałam jeszcze głośniej. Chyba wiadomo, co mi się przypomniało...
-Dobrze, więc uspokój się sama.- postawił mi ultimatum. Spojrzałam na niego ze złością i się uspokoiłam. Wolałam to, niż zostać przywiązana.
-No widzisz... Jak chcesz, to potrafisz.- stwierdził lekarz.
-Idźcie sobie, chcę umrzeć.- powiedziałam spokojnym i śmiertelnie poważnym tonem, patrząc w dół.
-Nie mów tak. Czy nie widzisz, jak bardzo krzywdzisz swoją kuzynkę?- wskazał na płaczącą Any.
-Nie jestem jej wcale potrzebna. Kiedy jej potrzebuję, to i tak jej nie ma.- stwierdziłam, spoglądając ze smutkiem na Anahi. Bolało mnie to, że przeze mnie płacze, ale nie okazałam tego. Położyłam się, odwróciłam od nich wszystkich i schowałam się pod kołdrę.
-Dul, dlaczego tak mówisz?- zapytała Anahi z płaczem, podchodząc do mnie.
-Daj mi spokój. To i tak nieważne, bo nie chcę żyć.- odpowiedziałam obojętnie.
-Przestań wariatko się wygłupiać i wygadywać bzdury! Ogarnij się.- ukucnęła przy łóżku, próbując zdjąć ze mnie kołdrę.
-Zostaw mnie do cholery!- krzyknęłam, odpychając ją. Wybiegła z sali. Lekarze coś jeszcze do mnie gadali, ale ja zupełnie się wyłączyłam, nie słuchałam ich. Karciłam się w myślach za to, co powiedziałam Any, bo przecież wcale na to nie zasłużyła. Jednocześnie nadał myślałam o śmierci, ale były to myśli, które starałam się odganiać. Nie radziłam sobie nawet z własnymi myślami. Nie potrafiłam zrobić nic, byłam bezsilna. Byłam w szpitalu, gdzie tak wiele jest ludzi, którzy mogliby mi pomóc, a mimo to właściwie bez słów odmówiłam tej pomocy, zamykając się w sobie. W pewnym momencie nastał taki czas, kiedy już nie czułam natłoku myśli. Było tak, jakbym nie czuła nic i o niczym nie myślała. Po prostu pustka... Zgubiłam się we własnym życiu, w samej sobie.
Anahi:
Po tych okropnych słowach Duli wybiegłam na korytarz. Przez łzy miałam zamazany obraz. Nawet nie wiem kiedy wpadłam wprost w ramiona Poncha. Objął mnie czule, a ja się w niego mocno wtuliłam.
Wow, dodaję tak wcześnie, aż dziwne xD No dobra, to do czwartku :*

czwartek, 12 marca 2015

7. Wszystko zależy od niej

Ucker:
-I co z nią?- zapytałem nerwowo.
-Stan się nie poprawia.- odpowiedział lekarz ze smutkiem.
-Ale przecież ona mówiła, ruszała się i w ogóle.
-Nie, ona tylko majaczyła. To reakcja nerwowa, albo sen. Nic się nie zmieniło, przykro mi.
-Ile jest procent szans, że będzie żyła?
-Ciężko to określić. Ale myślę, że w tej chwili jest po 50%. Wszystko zależy od niej. To była próba samobójcza, więc wątpię, by miała ochotę walczyć o życie.
-Rozumiem, dziękuję.- lekarz wyszedł, a ja z powrotem usiadłem na krześle. Po chwili wrócili Poncho i Any. Powiedziałem im o tym, co się działo. Teraz ja poszedłem na śniadanie, a oni zostali przy Duli.
Anahi:
Byłam wdzięczna Poncho, że uświadomił mi, jak ważne w tej chwili jest pozytywne nastawienie. Zrozumiałam, że to jedyny sposób, by choć trochę pomóc Dulce. Ponoć ludzie w śpiączce wszystko słyszą. Usiadłam na krześle przy Duli, a Poncho stał z drugiej strony.
-Chcesz usiąść?- zapytałam, wstając.
-Nie no co Ty? Siedź.- odpowiedział z uśmiechem.
-No wiesz... Zawsze mogę usiąść Ci na kolana.- zaproponowałam, a on zmierzył mnie wzrokiem z dosyć dziwną miną. -No co tak patrzysz? Chodź.
-Skoro nalegasz...- zgodził się i usiadł na krześle. Usiadłam mu na kolanach tak bokiem. Twarz miałam zwróconą oczywiście w stronę Dul. Było mi wygodnie, cieplutko i milutko, więc automatycznie zachciało mi się spać. Nawet nie wiem kiedy, położyłam głowę na Poncho i zasnęłam.
Poncho:
Świetnie... Zasnęła. Co miałem robić? Siedziałem bez ruchu, obejmując ją. Nagle do sali wszedł Ucker. Zrobił dość dziwną minę, kiedy nas zobaczył.
-To może ja nie pytam.- skomentował jedynie w ten sposób.
-Zasnęła, była zmęczona i tyle.- odpowiedziałem, zresztą to było chyba oczywiste.
-Ale przyznaj, że Ci się to podoba.
-Przestań. Nie czas, ani miejsce na takie rozmowy.- stwierdziłem, spoglądając na nieprzytomną Dulce.
-Masz rację, ale jeszcze o tym pogadamy.- rzucił mi znaczący uśmiech, ale już po chwili zupełnie spoważniał. Swoją drogą Ucker to fajny gość. Znałem go tak krótko, ale zdążyłem naprawdę polubić. Zresztą gdyby nie on, to Dul mogłaby już nie żyć. Nastał wieczór. Postanowiłem, że obudzę Anahi i namówie ją, żeby poszła się przespać do hotelu. Głaskałem ją delikatnie po ramieniu i szepnąłem jej do ucha:
-Any, wstawaj.
-Nie, tak jest dobrze.- wydukała na pół przytomna, wtulając się we mnie mocniej.
-Dobrze, ale chodź pójdziesz spać do hotelu.- chyba dopiero teraz ogarnęła, co się dzieje i kto do niej mówi, bo gwałtownie podniosła głowę i wpatrywała mi się w oczy.
-Przepraszam.- powiedziała wyraźnie zmieszana.
-Nic się nie stało.- odpowiedziałem, posyłając jej delikatny uśmiech. -To jak, pójdziesz się zdrzemnąć?- zapytałem ponownie, bo wcześniej chyba to do niej nie dotarło.
-Chcę być przy Duli.- upierała się.
-Any... idźcie, ja z nią zostanę.- wtrącił Ucker.
-Ale...- chyba zabrakło jej argumentów.
-Słyszałaś? Chodź.- złapałem ją za rękę i ciągnąłem w kierunku drzwi. Nie opierała się. Chyba nie miała siły, bo była tak zmęczona i śpiąca. Wyszliśmy ze szpitala i udaliśmy się do hotelu obok. Wynająłem pokój. Poszliśmy się wykąpać. Oczywiście po kolei, ona pierwsza. Kiedy ja wyszedłem z łazienki, ona już spała. Położyłem się koło niej na łóżku, nie miałem innego wyjścia. Zresztą nie było w tym przecież nic złego. Przespaliśmy całą noc.
Ucker:
Była noc. W szpitalu panowała zupełna cisza. Siedziałem przy łóżku Dul. Oczy same mi się zamykały i kilka razy mało nie zasnąłem. Rozbudziło mnie zachowanie Dulce. Zaczęła kręcić głową i głośno, nierówno dyszeć. Z każdą sekundą była coraz bardziej niespokojna. Jej ruchy były bardzo niejednoznaczne, albo miałem tylko głupie skojarzenia. Nagle zerwała się, usiadła. Wołałem lekarza, tzn. nacisnąłem ten przycisk. Siedziała, rozglądając się. Jej wzrok był jakiś dziwny. Nie wyrażał niczego, przerażał mnie. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego spojrzenia. Już chciałem w jakiś sposób zareagować na to, co się dzieje. Poczułem jednak czyjąś dłoń na moim ramieniu. Był to lekarz. Dał mi znak, żebym się nie odzywał. Dulce ciągle się nam przyglądała, a mnie ciarki przechodziły, kiedy na nią patrzyłem. Wyglądała jak jakaś zjawa, cień człowieka. Po jakimś czasie opadła z powrotem na poduszkę.
-Dlaczego Pan nic nie zrobił, przecież się obudziła?- zapytałem. Nie rozumiałem tego, co się stało.
-Nie widziałeś jej twarzy? Wolałem jej nie ruszać. Zagrożenie minęło, będzie żyła. Jednak lepiej, żeby obudziła się przy psychologach. Ma silne zaburzenia nerwowe. To widać, jednak to nie moja specjalizacja, więc poczekamy do jutra na odpowiednich lekarzy. Póki co sam muszę ją uśpić, żeby przespała całą noc, bo mogą być z tego kłopoty. Powinni być przy niej jutro najbliżsi, by mogła się w tym odnaleźć.- wytłumaczył.
No to jest rozdział ;) Wiem, że może trochę nudny, no ale niestety tak wyszło xD Do poniedziałku :*

poniedziałek, 9 marca 2015

6. Żyj dla mnie

Anahi:
Siedziałam na korytarzu i czekałam na jakieś wieści od lekarza, który właśnie badał Dulce. Płakałam, myślałam, że zwariuję. Obwiniałam się o to, co się stało, bo powinnam się nią zająć, jak przystało na dobrą kuzynkę. Ja ją zostawiłam, a teraz ona może zostawić mnie już na zawsze. Modliłam się o to, żeby z tego wyszła. Tak strasznie się o nią bałam. Nagle wyszedł lekarz, a ja zerwałam się na równe nogi.
-I co z nią?- zapytałam zdenerwowana.
-Zatrucie lekami było bardzo poważne. Zrobiliśmy jej płukanie żołądka, ale to niestety jeszcze nie załatwiło sprawy. Następne 48 godzin zdecyduje o jej życiu.
-Co to znaczy?- nie rozumiałam.
-Jeśli po 48 godzinach się nie obudzi, to umrze.- te słowa mnie załamały. -Może także dostać zapaści, albo wiele innych tego typu rzeczy. Proszę być przygotowanym na najgorsze.- słabo mi się zrobiło, kiedy to usłyszałam. Usiadłam, schowałam twarz w dłonie i wpadłam w dziką rozpacz.
-Mogę do niej wejść?- zapytałam po chwili.
-Tak, ale proszę się najpierw uspokoić. To wszystko jest na tle nerwowym, każdy nawet najmniejszy czynnik może jej zaszkodzić.- powiedział doktor smutnym głosem. -Może podamy Pani leki na uspokojenie, co?- zaproponował delikatnym, miłym tonem.
-Nie wiem, jak Pan uważa. Proszę tylko ratować Dulce.- odpowiedziałam, starając się uspokoić. Pielęgniarka podała mi wodę i jakąś tabletkę, którą miałam połknąć. Po jakimś czasie mogłam wejść do sali, w której leżała Dul. Cichutko otworzyłam drzwi i powoli do niej podchodziłam. Usiadłam na krześle obok łóżka i delikatnie chwyciłam rękę kuzynki. Do oczu znów pochodziły mi łzy, których nie potrafiłam opanować. Bolał mnie widok nieprzytomnej Duli. Teraz była już zupełnie bezbronna. Rękę miała strasznie zimną i całkowicie bezwładną. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Jedyny ruch, jaki zdawała się wykonywać, był oddech. Słychać było jedynie pikanie aparatury, która była do niej podłączona.
-Duluś, proszę Cię...- wydukałam cicho. -Nie możesz umrzeć. Kochana Ty moja... Jesteś silna, dasz radę. Wierzę w Ciebie. Błagam obudź się. Jeśli tego nie zrobisz, to pójdę do Carlosa i mu nagadam, a przy odrobinie szczęścia, zabiję. Żyj dla mnie.- błagałam ją, płacząc i ściskając jej rękę. Nagle usłyszałam za sobą kroki. Zobaczyłam Christophera. Nie był sam. Obok niego stał jakiś przystojny brunet.
-Kto to?- zapytałam przestraszona, wskazując na nieznajomego.
-Spokojnie. Jestem Poncho, pomogę Wam.- przedstawił się, podając mi rękę.
-Any.- odpowiedziałam, wymuszając delikatny uśmiech.
-Co z nią?- zapytał Ucker, podchodząc z drugiej strony do Duli i głaskając ją po głowie.
-Źle. Ma 48 godzin, żeby się obudzić. Ona nie może umrzeć...- rozpłakałam się znowu. Poncho zaczął mnie tulić, co trochę mnie uspokoiło i dodało otuchy.
-Nie umrze, na pewno. Będzie żyła.- starał się mnie pocieszyć Christopher, choć sam miał łzy w oczach. Dobrze, że na nich trafiłam. Nie znają jej praktycznie, a tak się tym przejęli.
-Dziękuję Wam.- powiedziałam z delikatnym, ale najszczerszym uśmiechem.
-Za co?
-Za to, że tu jesteście, chociaż ta sprawa Was nie dotyczy.
-Nie ma za co. Ten śmieć zapłaci za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził.- powiedział z pogardą Ucker.
Przesiedziałam tu całą noc, choć chłopaki próbowali mnie stąd wyciągnąć, żebym poszła coś zjeść, albo się przespać. Nie dałam się odciągnąć od Duli. Oni zostali ze mną dla towarzystwa.

Poncho:
Nastał już ranek, a Anahi dalej nie chciała stąd wyjść. Ucker prosił ją na wszystkie sposoby, ale ciągle się upierała. Wreszcie ja przejąłem inicjatywę.
-Chodź, pójdziemy na śniadanie.- zaproponowałem jej.
-Mówiłam już, że nie chcę.- odpowiedziała dość chłodno.
-Ale ja się Ciebie nie pytam, czy chcesz. Idziemy i tyle.- złapałem ją za rękę, a ona patrzyła na mnie ze smutkiem, zdziwieniem, może trochę strachem. -No, wstawaj.- powiedziałem delikatnym i żywym głosem.
-Czy Wy musicie być tak uparci?- zapytała znudzona i wstała. -Ale jakby się coś działo, to dzwoń.- rzuciła jeszcze do Uckera i wyszliśmy. Szliśmy powoli za rękę, niczym para. Jakoś w natłoku zdarzeń, emocji nie zwróciliśmy na to szczególnej uwagi. Poszliśmy do bufetu. Zamówiliśmy jakieś jedzenie i usiedliśmy przy stoliku. Any była bardzo smutna, zmartwiona. Starałem  się ją zagadywać, ale nie była zbytnio rozmowna. No nie dziwię jej się w sumie. Niechętnie jadła. Ja brałem gryza za gryzem, bo byłem okropnie głodny.
-Any jedz, bo jeszcze Ty się rozchorujesz.- namawiałem ją. Co prawda prawie jej nie znałem, ale martwiłem się o nią i czułem, że muszę się nią teraz zająć.
-Trudno, to umrę razem z Dulce.- odpowiedziała obojętnie.
-Ogarnij się dziewczyno! Dul żyje, więc nie wygaduj takich bzdur. Myśl pozytywnie, bo w ten sposób się tylko dobijasz.
-Masz rację, wybacz.- położyła swoją dłoń na mojej.
-No więc teraz zjadaj szybko i wrócimy do Duli.- uśmiechnąłem się do niej ciepło. W końcu zaczęła porządnie jeść.

Ucker:
Siedziałem sam przy Dulce już prawie pół godziny. Dobrze, że Poncho zdołał oderwać Any chociaż na chwilę. Wpatrywałem się w słabe, wyniszczone ciało Dul. Jej twarz była tak okropnie blada. Rany na nadgarstkach mnie przerażały. Do oczu podchodziły mi łzy, zawsze byłem wrażliwy. Postanowiłem, że jeśli ona tylko przeżyje, to zabiorę ją stąd i dam jej spokój, którego tak potrzebuje. Tak, bezinteresownie jej pomogę, zabiorę ją od tego psychola. Kiedy tak przy niej siedziałem usłyszałem nagle głos z jej ust:
-Nie chcę! Zostaw, to boli!- rzucała się na łóżku, kręciła. Miałem nadzieję, że się wybudza. Nacisnąłem specjalny przycisk, by przyszedł lekarz. Zjawił się szybko.


I jest kolejny ;) Zauważyłam, że nie ma tu ostatnio "tłumów", no ale trudno, choć trochę mi tego brakuje xD I tak myślę, że po jeszcze dwóch następnych opowiadaniach (albo nawet jednym, bo co do jednego z nich nie jestem pewna) skończę pisanie, chyba że mnie najdzie mega wena na kolejne :D No cóż... Do czwartku (i ani dnia wcześniej!)

piątek, 6 marca 2015

5. Biedna dziewczyna...

Dulce:
Tą noc spędziłam w łazience z moją krwią, łzami i szkłem w dłoni. Oczywiście ani na chwilę nie zmrużyłam oka. Calutką noc przepłakałam. Dopiero koło południa, kiedy emocje trochę opadły, zorientowałam się, co robię i jak wygląda moje ciało. Miałam mnóstwo ran, z których kapała krew. Ogólnie siedziałam w kałuży krwi. Straciłam jej tak wiele, że byłam już cholernie słaba. W końcu z trudem podniosłam się z podłogi. Musiałam wejść z powrotem do wanny, by obmyć się z tej krwi. Zrobiłam to, a potem wzięłam bandaż i owinęłam nim nadgarstki. Gorzej było z ranami na biodrach. Położyłam na nie husteczki i przykleiłam plastrem. Ubrałam się w dres i zeszłam na dół zjeść śniadanie. Carlosa oczywiście nie było w domu. I dobrze! W głowie ciągle słyszałam jego wczorajsze słowa, że nadaję się tylko na dziwkę i w ogóle. Miał rację... Jestem bezwartościową kobietą, nic mi się w życiu nie udaje. Jestem po prostu nikim!!
Mijały dni, a ja coraz bardziej podupadałam na zdrowiu, psychicznym, jak i tym fizycznym. Carlos ciągle "spłacał mną" swoje długi. Trwało to coraz dłużej, gdyż jak uważał, jestem świetna, dochodzę do wprawy i dam radę o godzinę więcej niż wczoraj. Ci wszyscy faceci byli straszni. Krzywdzili mnie, nie patrząc na mój ból. Z dnia na dzień było gorzej. Z wyczerpania byłam słaba, za co często mnie jeszcze bili. Choć wszystko bolało mnie coraz mocniej, to ja płakałam coraz rzadziej. Nie potrafiłam płakać, czuć, ani już tym bardziej reagować. Byłam niczym roślinka, która wciąż narażana jest na ból, a nie potrafi nic z tym zrobić. Żyłam jedynie dzięki naturze. Dzięki temu, że moje serce jeszcze biło, a w żyłach płynęła krew. Ja już chyba nawet nie myślałam racjonalnie. Chwilami nie wiedziałam, co robię. Prawie nic nie jadłam, jedynie piłam. A najgorsza była ta świadomość, że jestem dziwką! To mnie niszczyło. Zawsze miałam swoje zasady, godność, a teraz daję dupy za spłatę długu męża. Wstydzę się siebie, brzydzę. Nie radziłam sobie z tym wszystkim. Odkąd wróciłam od Christiana, nie przespałam ani jednej nocy. Czułam, że dzieje się ze mną coś bardzo niedobrego, ale nie potrafiłam sobie pomóc. Przechodziłam jakieś załamanie nerwowe. No ale kto by się na moim miejscu nie załamał?... Przez trzy lata byłam poniżana przez męża, a teraz stał się dla mnie miły i chwali mnie za to, że swoim ciałem spłacam jego długi. I jak ja mam się czuć? Pewnego dnia wieczorem strasznie rozbolała mnie głowa. Poszłam do kuchni po tabletki. Wzięłam całe opakowanie i wróciłam do pokoju. Doskonale wiedziałam, że są bardzo mocne, a połknęłam chyba z piętnaście na raz. Zanim to zrobiłam, napisałam smsa do Any, bo znalazłam mój telefon: "Przepraszam, musiałam to zrobić. Żegnaj Any, kocham Cię." Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Po jakimś czasie zaczęło mi się kręcić w głowie, obraz zamazywać, a głowa pękała mi z bólu. Do tego jeszcze bolał mnie brzuch. Słabłam, nie mogłam utrzymać się na nogach, zemdlałam.
Anahi:
Byłam w domu mody. Miałam próbę do kolejnego pokazu. Nagle coś mnie tknęło, żeby zerknąć na telefon. Zrobiło mi się słabo, kiedy przeczytałam smsa od Duli. Przeprosiłam szefową, że muszę wyjść i wybiegłam z budynku. Złapałam taksówkę. Po drodze dzwoniłam do Christiana, ale miał wyłączony telefon. Trudno, poradzę sobie sama. Pospieszałam kierowcę, bo jechał wyjątkowo wolno. Wreszcie dotarłam na miejsce. Przed domem nie było samochodu Carlosa, więc zapewne był w pracy. Czułam się bardzo źle z tym, że właściwie narobiłam Dul kłopotów, a potem nasz kontakt się urwał. Bałam się tu przychodzić, a dodzwonić się do niej w ogóle przez ten czas nie mogłam. Chciałam po prostu wejść do domu. Szarpałam za klamkę, ale drzwi jak zwykle były zamknięte. Krzyczałam, wołałam Dulce, ale bez skutku- cisza.
Ucker:
Tego dnia ja pilnowałem domu Pana Carlosa i jego żony, która była w środku. Usłyszałem wołanie tej dziewczyny. Podszedłem do niej i zapytałem:
-Czego tu szukasz?!
-Pomóż mi dostać się do środka, błagam.- mówiła szybko, była zdenerwowana.
-Nie mogę Cię wpuścić, przykro mi.- odmówiłem i już chciałem odejść, kiedy pociągnęła mnie za rękę.
-Posłuchaj.- zaczęła groźnie. -Moja kuzynka chyba zrobiła coś głupiego przez tego gnoja. Obawiam się, że chce popełnić samobójstwo. Ja muszę ją ratować. Pomóż proszę...- wpadła w panikę, płakała. Wiedziałem, że będę miał przez nią kłopoty, no ale cóż... Nie mogłem zostawić Pani Duli samej w tej sytuacji.
-Dobrze, chodź.- pociągnąłem blondynkę za rękę w stronę tylnych drzwi, przez które zawsze wchodzę. Pobiegliśmy od razu na górę do pokoju Dulce. Na podłodze przy łóżku leżała ona, koło niej puste pudełko po tabletkach. Anahi zaczęła płakać. Ja podbiegłem do dziewczyny i przekręciłem ją na plecy. Próbowałem wyczuć puls. Był, ale bardzo słaby, ledwo żyła. Zadzwoniłem na pogotowie, bo jej kuzynka nie byłaby w stanie tego zrobić.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze.- przytuliłem roztrzęsioną blondynkę.
-Moja kuzynka umiera, a Ty mi będziesz pierdolił, że wszystko będzie dobrze?!- zdenerwowała się, krzyczała. -Ona się przez tego śmiecia cięła, widzisz?- płakała jeszcze bardziej, wskazując na jej rany na rękach.
-Widzę właśnie. To mąż ją tak wykończył?- nie mogłem uwierzyć, że mój szef jest takim chujem.
-Tak. Nie wiem, co się teraz tutaj działo, ale odkąd wzięła z nim ślub, wyżywa się na niej.
-Biedna dziewczyna...- było mi jej strasznie szkoda. Wystarczy na nią spojrzeć, a od razu widać, że to bezbronna, niewinna kobieta, wyraźnie skrzywdzona przez los.
-O, karetka już jest!- zerwała się i zbiegła na dół, by ich poprowadzić na górę. Zabrali nieprzytomną Dulce do szpitala, kuzynka pojechała z nią karetką. Ja niestety musiałem dalej sterczeć przed tym cholernym domem. Ciągle miałem przed oczami bladą twarz Duli i jej pocięte ręce. Nie mieścił mi się w głowie ból, jaki ona przeżywała. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Wciąż myślałem o tym wszystkim i stwierdziłem, że tego tak nie zostawię. Nagle na podwórko wdarł się jakiś facet, był wściekły.
-Kim Pan jest?- zapytałem poważnym tonem głosu.
-Wspólnikiem Pana Montenegro. Gdzie ten łajdak?!- krzyczał zdenerwowany.
-W pracy. O co chodzi? Co jeszcze zrobił ten śmieć?
-Oszukał mnie. Nie daruję mu tego.- wzburzył się jeszcze bardziej.
-Pan to ma problemy... Przez niego jego żona trafiła do szpitala, otruła się tabletkami.- widzę, że mój szef jest niezłym gangsterem i nie tylko tortury żony ma na sumieniu. Ten człowiek może pomóc mi go zniszczyć.
-Co za bagno!- krzyknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. -Poncho jestem.- przedstawił się. Najwyraźniej także znalazł we mnie sojusznika.
-Christopher.- odpowiedziałem i podałem mu rękę.
-Chętnie bym odwiedził tą kobietę w szpitalu.
-Ja też. Jest tam jej kuzynka, potrzebuje wsparcia.
-Więc jedźmy.- podsumował i wsiedliśmy do jego auta. Po drodze opowiadałem mu wszystko, co wiem, co widziałem. Był w szoku, bo myślał, że Carlos to dobry człowiek, kochający mąż.
No dobra macie... Okrutne szantażystki ( chyba każdy wie, o kogo chodzi). Tak jak mówiłam, za pewne Was nie uspokoję tym rozdziałem, no ale same chciałyście... Więc do poniedziałku :*

czwartek, 5 marca 2015

4. "Dziwka!"

Dulce:
Po wyjściu Carlosa ten facet ciągle patrzył na mnie, na moje ciało. Rozbierał mnie wzrokiem, choć w sumie niewiele było do rozebrania. Co prawda jeszcze nawet się do mnie nie zbliżył, ale ja już czułam do niego wstręt, obrzydzenie i się go bałam.
-To jak maleńka, zabawimy się?- zapytał cwaniackim głosem. Rzuciłam mu jedynie puste spojrzenie, nie odzywając się. -Czyżbyś się mnie bała?...- zapytał, podchodząc bliżej.
-Yyy, nie.- odpowiedziałam drżacym głosem.
-Nie bój się, przecież nie zrobię Ci krzywdy.- głaskał mnie delikatnie po policzku, ale ja wiedziałam, że to jedynie taka jego gra. Znam takich, na przykładzie mojego męża. -Dobra, dosyć tego! Mamy mało czasu. Rozbieraj się dziwko!- rozkazał, rzucając mnie na łóżko. Leżałam, byłam przerażona, a on w pośpiechu się rozbierał. Kiedy został w samych majtkach, usiadł na mnie okrakiem i zapytal:
-A może Ty jesteś dziewicą, co?
-Nie.- zaprzeczyłam, kręcąc głową.
-Yhm, rozumiem... Chcesz, żebym ja Cię rozebrał? Podnieca Cię to?- mówiąc to sunął ręką po moim udzie.
-Ja w ogóle tego nie chcę.- odpowiedziałam, a po moim policzku zaczęła spływać jedna, mała łza. Wkurzyły go moje słowa.
-Co mnie obchodzi, co Ty chcesz?... Rozbierasz się, czy mam Ci pomóc?!- zapytał z agresją. W żaden sposób nie zareagowałam. Po co? Wiedziałam, że to nic nie zmieni. -Sama chciałaś. Ale zapowiadam Ci, że radzę współpracować, bo to się może źle dla Ciebie skończyć.
-Rób, co chcesz. Nie zależy mi już na niczym.- powiedziałam obojętnie. Popatrzył na mnie z wyraźnym zdziwieniem i zaczął mnie rozbierać. Rozpiął mi ten dość dziwny stanik i rzucił go obok mnie. Zaczął dotykać moich piersi. Miał okropnie zimne ręce, wzdrygnęłam się. Ugniatał i ściskał moje piersi z całej siły. Do oczu podchodziły mi łzy, bo sprawiał mi tym ból. Nie wiem, czy moje cierpienie go podniecało, czy po prostu lubił zadawać ból innym. Z każdą chwilą stawał się bardziej okrutny. Patrzył na moją twarz i krzywdził mnie z taką premedytacją, jakbym mu coś złego zrobiła. Nagle gwałtownie ściągnął mi majtki. Zszedł ze mnie i przeciągnął mnie za nogi na róg łóżka. Sam usiadł na podłodze. Rozłożył szeroko moje nogi i zaczął mnie tam dotykać palcami. Najpierw lekko, powoli. Potem coraz szybciej i mocniej. Dyszałam głośno, co jakiś czas wydając z siebie piski. Jego ruchy były tak silne, że aż mnie przesuwał. Nagle przestał. Rozchylił moje nogi jeszcze mocniej i zaczął lizać moje miejsce intymne. To było ohydne. To znaczy pewnie by mi się podobało, gdyby nie było z przymusu. Po tej krótkiej chwili, kiedy naprawdę robił mi dobrze, zaczęło się prawdziwe piekło. Gryzł mnie tam, a ja piszczałam i krzyczałam z bólu. Wiłam się, że mało nie spadłam z łóżka. Kilka razy odruchowo go kopnęłam. Wtedy dodatkowo jeszcze dostawałam mocnego klapsa w tyłek. Płakałam i błagałam Boga o śmierć. Tylko o tym wtedy marzyłam, bo wiedziałam, że na tym jednym facecie się nie skończy. Nie dawałam już rady. Nie miałam siły krzyczeć i nie mogłam już oddychać. Prawie się dusiłam, ale jego to nie interesowało. Kontynuował tortury, tak to dobre słowo. Gryzł mnie, lizał i co jakiś czas gwałtownie wchodził we mnie palcami.
-Wystarczy...- wyjęczałam. Spojrzał na mnie, uspokoił się. Wreszcie mogłam trochę odetchnąć.
-Teraz Ty chcesz mnie porozpieszczać?- zapytał z głupim uśmieszkiem.
-Nie mam siły. Daj mi wody, bo dłużej nie wytrzymam.- poprosiłam, siadając.
-Masz i nie marnuj za wiele czasu.- rzucił mi butelkę. Napiłam się i trochę odpoczęłam. -No już, dawaj. Teraz kotku zrobisz mi loda.- powiedział, a mi się aż zebrało na wymioty. Ściągnął majtki.
-Nie. Zrobię wszystko inne, ale nie to, błagam.
-A postarasz się zrobić mi naprawdę dobrze?
-Tak, ale nie w ten sposób.- odpowiedziałam, przełykając głośno ślinę.
-Ok, to bierz się do roboty!- rozkazał i położył się na łóżku.
-A mógłbyś być nieco delikatniejszy?
-Przestań już gadać. Jak będziesz grzeczna, to Ci też będzie dobrze.- to był szantaż, no ale cóż... Mam inne wyjście? Spojrzałam na niego z pogardą i usiadłam na nim okrakiem. Od początku wiedziałam, gdzie wyląduję. Chciałam to zrobić powoli, ale mi na to nie pozwolił. Szybkim ruchem ręki docisnął mnie do dołu. Jego członek automatycznie znalazł się we mnie i to od razu bardzo głęboko. Syknęłam z bólu.
-Szybko!- krzyknął, a ja w jednej chwili wylałam morze łez. Posłusznie zaczęłam szybko po nim skakać. Dyszał i w kółko krzyczał: "Jeszcze". Znowu bardzo niedelikatnie bawił się moimi piersiami. Odwróciłam się do niego tyłem, by przestał. Teraz dla odmiany szczypał mnie w pośladki. To i tak już nieco lepsze, bo tak mocno nie bolało. Nagle odepchnął mnie od siebie i wziął coś z kąta, wskazanego przez Carlosa. Wrócił i brutalnie położył mnie na łóżko. Przypiął mnie jakimiś kajdankami za nogi i ręce. Znów usiadł na mnie okrakiem i teraz to on robił to samo, co ja przed chwilą. Tyle, że on skakał dużo szybciej. Piszczałam w tym samym rytmie. Byłam przywiązana, więc w żaden sposób nie mogłam powstrzymać go przed sprawianiem mi bólu. Po prostu płakałam, nic więcej. Trwało to jeszcze mnóstwo czasu i miały miejsce dużo gorsze sceny. Nagle drzwi od pokoju się otworzyły i ujrzałam w nich mojego męża. Po raz pierwszy ucieszyłam się, że go widzę. Przerwał to, ubrał się i razem wyszli. Czułam się jak szmata, dziwka, ostatnia kurwa z ulicy. Dałam mu dupy i poszedł zapłacić mojemu w tej sytuacji alfonsowi. To było straszne uczucie. Ubrałam się i z płaczem biegłam do swojego pokoju. Zatrzymał mnie Carlos. Nie bałam się, byłam gotowa już na wszystko. Podszedł do mnie i powiedział:
-Jesteś świetną dziwką kochanie! Lepszej nie mógłbym znaleźć. Odnalazłaś swoje powołanie, wreszcie do czegoś mi się przydasz.- za pewne gadał by dalej, ale uciekłam. Pobiegłam do swojego pokoju i trzasnęłam z całej siły drzwiami. Zsunęłam się po nich na podłogę i wpadłam w dziką rozpacz. Wstałam, bo postanowiłam się wykąpać. Na moim łóżku leżała kartka z napisem: "Od dziś żadnych telefonów do Anahi, ani wyjść z domu. Szefową firmy też już nie jesteś. Miłego wieczoru. Carlos". To załamało mnie jeszcze bardziej. Nie dość, że zostałam dziwką, to jeszcze będę siedzieć zamknięta w czterech ścianach. Z żalu i złości zaczęłam drzeć tą kartkę na tysiące kawałeczków, krzycząc: "Nienawidzę Cię gnoju! Zdechnij Carlos wreszcie! Nienawidzę Cię! Jesteś świnią, zwykłym śmieciem!!" W końcu bezsilna spadłam z łóżka. Nie dość, że i tak wszystko mnie bolało po seksie z tym obleśnym typem, to jeszcze zarąbałam nogą o kant łóżka. Z trudem udałam się do łazienki. Weszłam do wanny, ale nie miałam nawet ochoty długo w niej siedzieć, a to naprawdę się nigdy nie zdarza. Wyszłam i stałam przed lustrem w ręczniku, rozczesując włosy. Nagle ręcznik mi spadł. Zobaczyłam odbicie mojego ciała, którym się wręcz brzydziłam. Rzuciłam szczotką w lustro, krzycząc: "Dziwka!". Pobiło się, a jego kawałki były porozrzucane po całej łazience. Wzięłam jeden z nich i usiadłam na podłodze. Zadawałam sobie bardzo bolesne rany na nadgarstkach i biodrach. Płakałam i piszczałam z bólu. Miałam wielką ochotę przycisnąć to szkło mocniej, żeby przeciąć główną żyłę. Nie zrobiłam tego, jestem tchórzem. A miałabym już spokój...
Ja Was normalnie za ten rozdział przepraszam :'( Pisząc to sama miałam ochotę to wszystko zmienić i rzucić telefonem, powstrzymał mnie jedynie fakt, że pisałam to w środku nocy i nie mogłam, bo byłby hałas, haha xD No ale niestety musiałam to tak napisać, żeby było bardziej tragicznie. Więcej już takich rzeczy nie opiszę, obiecuję :-* Wybaczcie mi to, haha ;-) Więc do poniedziałku ❤

poniedziałek, 2 marca 2015

3. Wierzę w Ciebie

Anahi:
Do mojego domu weszło chyba z pięciu facetów w kominiarkach. Okrążyli mnie, a jeden zapytał:
-Gdzie jest Dulce?
-Skąd ja mogę wiedzieć? Nie ma jej tu, zobacz sobie. Puszczaj!- krzyknęłam i kopnęłam go w krocze. Wyrwałam się dumna z siebie. Jednak nagle poczułam dłoń, zaciskającą się na moim przedramieniu. Inny z nich trzymał mnie mocno, wbijając mi pazury w rękę.
-Szef mówił, że jesteś ostra, ale z nami nie wygrasz ślicznotko.- zaczął się do mnie przystawiać.
-Puść, bo pożałujesz!- krzyknęłam znowu. Okropnie się bałam, ale nie dawałam za wygraną. Nie mogłam się wygadać, to zniszczyłoby Dulce.
Dulce:
Minęło już sporo czasu, odkąd Any się rozłączyła. Miałam złe przeczucia, martwiłam się. A co jeśli coś jej się stało? Kto do niej przyszedł? Nie mogłam wytrzymać i zadzwoniłam do niej. Usłyszałam trzy sygnały. Już miałam się rozłączyć, gdy usłyszałam męski głos:
-Chcesz jeszcze zobaczyć kuzyneczkę?
-Kim jesteś? Gdzie Anahi?- pytałam nerwowo.
-Spokojnie maleńka... Wróć do męża, a zobaczysz kuzynkę.- odpowiedział drwiącym głosem.
-Dulce, nie!- krzyczała Any.
-Zamknij się szmato!- to było ostatnie, co usłyszałam, rozłączył się. Zamurowało mnie. Znów powróciła bezsilność, ale tym razem było o wiele gorzej. Wiedziałam, że jeśli wrócę, to Carlos zafunduje mi jeszcze gorsze piekło. Jednak nie mogłam się od tego odizolować. Ludzie mojego męża są nieobliczalni, bałam się o Anahi. Postanowiłam, że nie będę siedzieć bezczynnie. Zostawiłam Christianowi karteczkę z napisem: "Muszę wrócić do domu, tu chodzi o życie Any. Dziękuję za wszystko i przepraszam. Dulce.". Wybiegłam z domu. Podążałam wzdłuż ulicy. Na szczęście ktoś się zatrzymał, by mnie podwieźć, bo szłabym bardzo długo. Byłam tak zdesperowana, że na luzie wsiadłam do auta nieznajomego. Siedziałam w milczeniu, drżąc ze strachu przed tym, co może mnie spotkać w domu. Myślałam o Any i zastanawiałam się, gdzie ona może być, i do czego mógłby posunąć się Carlos. W końcu dojechałam blisko mojego domu. Podziękowałam kierowcy i dalej poszłam na pieszo. Do oczu podchodziły mi łzy, a przecież jeszcze nic się nie stało. Trafiłam przed dom. Ochroniarze mnie wpuścili, a ja przestraszona i roztrzęsiona szłam w kierunku salonu, gdzie o tej porze zazwyczaj był mój mąż. Weszłam tam i cicho powiedziałam:
-Jestem, zostaw Any w spokoju.- na moje słowa odwrócił się i podszedł do mnie. Wpatrywałam się w jego oczy, jak zwykle pełne grozy i nienawiści.
-Anahi jest w domu, a Ty dałaś się nabrać złotko.- odpowiedział sztucznie miłym głosem, po czym wymierzył mi siarczysty policzek. Zaczęłam płakać. Wszystko to, co zdążyłam uspokoić w sobie przez ten czas, kiedy byłam u Chrisa, wróciło w ciągu jednej chwili, niczym zły sen.
-Dlaczego mi to robisz?- zapytałam błagalnym głosem. -Po co ja Ci potrzebna, co?- i to zdanie było najgorszym błędem w moim życiu.
-Masz rację... Po co Ty mi potrzebna?... Buntujesz się, uciekasz. Firmą się zająć nie potrafisz, ani uszczęśliwić męża. Oo, mam dla Ciebie idealne zajęcie...- powiedział cwaniacko, a ja już wiedziałam, że kombinuje coś złego.
-O co Ci chodzi?- zapytałam przerażona, kiedy zaczął się do mnie przystawiać.
-Muszę Cię najpierw sprawdzić kotku.- stwierdził i rzucił mnie brutalnie na kanapę. Zaczął składać wstrętne pocałunki na mojej szyi i ramionach.
-Carlos nie! Puść, błagam!- krzyczałam, płakałam, prosiłam, ale bez skutku. Spojrzał na moją zapłakaną twarz z szyderczym uśmiechem. Co prawda dziewictwo straciłam właśnie z nim, ale to było bardzo dawno, jeszcze przed ślubem. Był wtedy taki czuły i delikatny, nie to co teraz. Od tamtej pory już nigdy z nikim tego nie robiłam. Po chwili zsuwał mi spodnie z bioder. -Puszczaj świnio!- krzyknęłam i kopnęłam go w krocze. Za to dostałam z pięści w twarz. Poczułam piekący ból i krew na ustach.
-Spierdalaj, jesteś nic niewarta.- zszedł ze mnie, zepchnął mnie na podłogę, a sam ułożył się wygodnie na kanapie. Wstałam i chciałam wyjść, zamknąć się w swoim pokoju. Zatrzymał mnie słowami:
-Poczekaj, poczekaj... Chciałaś się przecież na coś przydać, to zaraz Ci powiem do czego się nadajesz.
-Czego Ty znowu chcesz?...- zapytałam z żalem i oczywiście płaczem.
-Zaraz coś dla Ciebie znajdę, poczekaj...- szukał czegoś w swojej szufladzie. -O, to jest to!- krzyknął, kiedy wyjął stamtąd dziwne ubranie. Na początku nie zrozumiałam.
-Co to?- zapytałam ze zdziwieniem.
-No jak to co? Idź do łazienki się w to ubrać, za moment przyjdzie Twój pierwszy klient.- powiedział, podając mi te szmatki. Zdezorientowana posłusznie poszłam do łazienki. Dopiero, kiedy zaczęłam się w to ubierać, zrozumiałam, o co chodzi. Przebrałam się, chcąc uniknąć awantury. Wyszłam i stanęłam przed Carlosem, patrząc na niego z niedowierzaniem. Powiedziałam zdenerwowana:
-Ty sobie chyba żartujesz...
-Nie, to na serio. Będziesz dobrą dziwką, wierzę w Ciebie.
-Jesteś nienormalny!! Nie zmusisz mnie do tego.- trzęsłam się ze złości i strachu jednocześnie.
-Ja Cię nie będę zmuszał. Posłuchaj i lepiej bądź grzeczna. W sumie jak tak na Ciebie patrzę, to chyba wolałbym się sam Tobą zająć, no ale cóż... klamka zapadła.- mówił i zmierzał mnie wzrokiem z góry do dołu. Nic dziwnego, bo ten strój więcej odsłaniał, niż zasłaniał. -No więc tak... Wiszę pewnemu panu kasę, której mu nie zamierzam dać. Ale skoro Ty tak bardzo chciałaś się na coś przydać, to dasz mu dupy, a ja nie będę musiał oddawać mu kasy. Zrozumiano?
-Carlos, Ty chyba oszalałeś... Proszę, nie rób mi tego. Czy Ty naprawdę nie masz serca?... Zrobię wszystko, tylko nie to.- błagałam. Głupia liczyłam na litość. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-A i radzę Ci robić, co będzie kazał, bo oberwiesz. Jak nie od niego, to ode mnie za to, że mu za mnie nie zapłaciłaś.- powiedział i bezczelnie mnie pocałował. Po chwili do salonu wszedł jakiś facet. Carlos tylko wskazał na mnie, a potem zaprowadził nas do jednego z pustych pokoi. Kiedy stamtąd wychodził, powiedział:
-Masz cztery godziny, możesz robić z nią, co chcesz. Tylko jej nie zabij, bo mi się jeszcze przyda. Drugą połowę długu dostaniesz w gotówce. Miłej zabawy!- wyszedł, zamykając drzwi na klucz. -A i w kącie macie wodę i potrzebne rzeczy!- krzyknął przez drzwi.

Hejo! Ale dziwnie się tak dodaje rozdziały regularnie xD No ale jest, a następny w czwartek :*