Dulce:
Po wyjściu rodziców, stałam na środku wielkiego salonu, płakałam i patrzyłam jak wryta w bliżej nieokreślony punkt. Byłam zła jak nigdy wcześniej, ale jednocześnie tak strasznie bezbronna. Przytłaczało mnie to, że moje życie od dawna było zaplanowane za moimi plecami. No i sam fakt, że mam być żoną Uckera! To chyba jakiś fatum... Czemu akurat on?!
-Odejdź stąd!- krzyknął Ucker i zupełnie niedelikatnie przestawił mnie pod ścianę.
Na początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi i trochę się przestraszyłam. Po chwili już wiedziałam, że on chciał mnie po prostu chronić. Zaczął rozwalać wszystko w tym pokoju. Uderzał pięściami i kopał w drzwi, szafy i ściany, przewracał drobne meble takie jak kanapa czy krzesła... Przerażał mnie cholernie, więc dla własnego bezpieczeństwa usiadłam w kącie i skuliłam się jak najbardziej, chowając głowę w kolana. I wyglądało to tak, że Ucker latał jak opętany po doszczętnie zniszczonym pokoju, a ja po prostu siedziałam i ryczałam. Były to jedne z najgorszych i najtrudniejszych chwil w moim życiu. Nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, z uczuciami. Z nim działo się za pewne to samo, ale zamiast płakać, wyżywał się na meblach. Cieszyłam się, że zlitował się nade mną i mnie odsunął, bo inaczej pewnie zrobiłby mi krzywdę, bo ewidentnie nie panował nad sobą.
Po jakimś czasie uspokoił się i usiadł koło mnie na podłodze. To znaczy nie tak koło mnie, bo kawałek dalej. Widać było, że się zmęczył tą złością i opadał z sił. Ja też się już wyciszyłam i przyglądałam się jemu ze smutkiem. Wyglądał jak siedem nieszczęść, zresztą ja za pewne też.
-Nie gap się tak.- burknął, rzucając mi beznamiętne spojrzenie.
-Nie traktuj mnie tak. Ja też przeżywam dramat, wyobraź sobie... I myśl czasami, co mówisz.- nawiązałam oczywiście do tego, że upodobnił mnie da naszych starych.
-Zamknij się, nie gadaj nic. Twój głos mnie tak wkurwia, że mam ochotę Ci wyjebać.- powiedział z agresją.
-Do cholery jasnej, nie rzucaj się tak. To nie moja wina, więc nie masz prawa się na mnie wyżywać.
-Nie wyżywam się na Tobie, dobrze wiesz.- wskazał na bałagan w pokoju.
-No okej... Dzięki, że mnie oszczędziłeś. Ale zapewniam Cię, że nie poczujemy się lepiej, jeśli będziemy się na siebie wydzierać i se dopierdalać.- wstałam i podeszłam do niego. -Proponuję rozejm. Teraz mamy innych wrogów i musimy wyjść z tego bagna razem. W najgorszym wypadku wpadniemy w nie po uszy też razem. Przynajmniej już będziemy umieli trochę współpracować. To jak, wstaniesz i coś wykombinujesz?- wyciągnęłam do niego rękę, by pomóc mu wstać.
-Co mam niby kombinować?- zapytał, wstając.
-No nie wiem... Może jak stąd wyjść?!- powiedziałam z ironią i lekką irytacją.
-No dobra, chociaż nie widzę w tym sensu. Po cholerę kombinować, jeśli nasz los jest już przesądzony i nie mamy szans na własne życie?!- znów wybuchł i zaczął wymachiwać łapami.
-Proszę Cię, uspokój się!- powiedziałam głośno ale w sumie dość spokojnie. -Nerwy i krzyki naprawdę w niczym nam nie pomogą. Ogarnij się i wymyśl coś, do cholery!- podniosłam głos, także żywo gestykulując.
-A to nie Ty jesteś od myślenia i kombinowania w każdej sytuacji?- zapytał z lekkim uśmiechem.
-Tak, ale teraz nie jestem w stanie.
-A ja mam pomysł, który za pewne Ci się nie spodoba.- powiedział triumfalnie i złapał mnie za rękę. -Wyjdziemy oknem.
-O nie, nie, nie... Mam dość chodzenia po balkonach. Nie ma innego sposobu?- zaprotestowałam słodkim głosem.
-Niestety nie. Ale spokojnie, tutaj jest nisko. Jesteśmy na parterze, więc musimy tylko skoczyć.
Już po chwili Ucker był na zewnątrz, a ja pomału zsuwałam się z parapetu. Skoczyłam, a on chwycił mnie mocno w pasie, żebym nie upadła. Muszę przyznać, że ma dobry refleks i nawet da się z nim współpracować. Musieliśmy okrążyć dom, żeby dojść do bramy. W jednym z pokoi było otwarte okno i ktoś tam był. W pewnym momencie usłyszeliśmy okropne słowa, a mianowicie rozmowę rodziców Uckera.
-Nie mogłem się doczekać tej chwili. Wreszcie pozbędziemy się tego bachora.- powiedział ojciec Chrisa.
-W końcu będziemy mieli spokój. Teraz to ona będzie miała problem w postaci idioty w domu.- dopowiedziała jego matka i zaczęli się śmiać.
-Wiesz co? Teraz po raz pierwszy w życiu cieszę się, że urodziłaś tego benkarta. Już drugi raz nieźle na nim zrobimy.
-No, to fakt. Wtedy dali nam kasę, żebym nie usuwała dzieciaka, bo w przyszłości będziemy mieli z tego wspólny zysk. No i się doczekaliśmy. Połączymy firmy, a my będziemy bogatsi.- gadali okropne rzeczy, a Ucker już zaczynał się denerwować i aż trząść ze złości.
-Chodźmy, nie słuchaj tego.- szepnęłam i spojrzałam w jego już mokre od łez oczy.
-Zajebiście się złożyło, że ten frajer zaczął ćpać. Nie obchodzi mnie, co on robi, ani czy coś bierze... Może się nawet zabić, ale po ślubie. Dzięki temu, że oboje są tak durni i ciągle się kłócą, nam jest łatwiej i mamy pretekst, żeby to przyśpieszyć.- kontynuowali, a ja widziałam, że Ucker już ledwo to wytrzymywał.
-Ucker, chodź. Nie warto tego słuchać.- podeszłam do niego bardzo blisko i objęłam go od tyłu, głaskając po ramieniu.
-Odejdź.- powiedział groźnym, ale dziwnie spokojnym głosem, a ja przytuliłam go mocniej. -Odsuń się, kurwa!- odepchnął mnie, a ja przez chwilę byłam przerażona.
Znów wpadł w szał, ale zbytnio nie miał czego tu rozwalać. Wziął więc siekierę i zaczął uderzać nią we wszystko, co popadnie. Był to naprawdę straszny widok i bardzo się bałam. Jakby nie było, jestem jego wrogiem, więc teoretycznie mi też bez problemu mógłby tym zajebać. Wbiłam się w ścianę i czekałam, aż się uspokoi. Po jakimś czasie wyrzucił ostre narzędzie gdzieś daleko i opadł bezsilnie na ziemię. Szybko do niego podbiegłam i go przytuliłam. Wiem, nie lubię go, ale to naprawdę wyjątkowa sytuacja i zrobiło mi się go szkoda.
-No już, spokojnie.- mówiłam cicho i spokojnie wprost do jego ucha.
-Nawet sobie nie wyobrażasz, jak boli usłyszeć takie słowa z ust rodziców.- wydukał, patrząc na mnie tak strasznie smutnymi oczami.
-No już dobrze, chodźmy stąd.- wstałam i podałam mu rękę.
-Dziękuję.- szepnął i wtulił się we mnie niczym dziecko.
-Nie ma za co. Ale nie przyzwyczajaj się, bo i tak Cię nie lubię.- musiałam dodać dla rozluźnienia atmosfery, a on rzucił mi tylko ciepłe spojrzenie.
Kiedy przechodziliśmy przez płot, zobaczyliśmy dla odmiany moich rodziców przy samochodzie, bo najwyraźniej znowu tu przyjechali. Oni niestety prowadzili bardzo podobną rozmowę.
-Cholera, warto było zainwestować w tego bachora Uckermannów. Dzięki ich firmie będziemy mieli tyle kasy.- powiedział mój ojciec.
-I wreszcie pozbędziemy się tej znajdy.- zaśmiała się matka.
-Jak możesz tak mówić? Przecież to twoja kochana córeczka.- stwierdził z ironią i zaśmiał się szyderczo.
-Gorszej bzdury nie słyszałam. Córeczka... Nie zapominaj, że to bachor znaleziony na śmietniku.
-Przecież nie da się o tym zapomnieć. Widać i słychać od razu, że nie jest kobietą z wyższych sfer. Będziemy mieli w końcu spokój i teraz to ten dureń będzie się za nią musiał wstydzić.
-Kto by pomyślał, że tak zarobimy usuwając naszego dzieciaka, a znajdując przypadkiem innego...
-Na naszym byśmy nie zarobili, bo potrzebna nam była dziewczynka. Los się do nas uśmiechnął, a teraz nas wynagrodzi za lata spędzone z tą głupią dziwką.
Nie mogłam już tego dłużej słuchać i zaczęłam stamtąd uciekać. Biegłam przed siebie, a Ucker za mną. Płakałam tak bardzo, że nic nie widziałam na oczy. Prawie wpadłam pod samochód, ale na szczęście Ucker mnie złapał i przeprowadził przez ulicę. Później jednak mu się wyrwałam i biegłam dalej przez park. Nie znałam zbytnio tego miejsca i mało nie wpadłam do stawu. Dobrze, że w ostatniej chwili się zorientowałam, że jestem na moście i się zatrzymałam. Wtedy nie mogłam już w żaden sposób uciec przed Uckerem, chociaż w sumie to nie o to chodziło. Kiedy do mnie podszedł, rzuciłam mu się w ramiona. Przytulił mnie mocno, a ja aż się zanosiłam płaczem i drżałam.
-No już, cichutko.- próbował mnie uspokoić i delikatnie kołysał w swoich objęciach. -Wiem, jak to boli.- dodał i pocałował mnie czule w głowę.
-Nie zniosę tego dłużej.- wydukałam. -Nienawidzę mojego życia i całego tego zjebanego świata! Mam ochotę uciec, chociażby na inną planetę gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i będę wolna. Chcę sama decydować o swoim życiu i nie chcę nigdy więcej ujrzeć na oczy tych ludzi. Nienawidzę ich! Chcę umrzeć, to najlepsze rozwiązanie. Mam dosyć życia!- krzyczałam, lamentowałam i płakałam ciągle wtulona w Uckera.
-Uspokoisz Ty się i przestaniesz tyle gadać?- zapytał niby niezbyt delikatnym zdaniem, ale jednak czułym i słodkim głosem.
-Masz mnie dosyć, wiem... Wszyscy mają mnie dosyć zapewne odkąd się urodziłam.- odsunęłam się od niego i usiadłam na brzegu pomostu.
-Nie mów tak.- usiadł koło mnie.
-Ale przecież tak właśnie, kurwa, jest! Moi prawdziwi starzy też mnie nie chcieli i wystawili mnie na śmietnik. To okropne uczucie, wiesz? Jestem niechcianym dzieciakiem bez jakiejkolwiek przyszłości.- dalej gadałam i się nad sobą użalałam.
-Wiem, jak się czujesz. Twoi starzy zapłacili moim, żebym w ogóle pojawił się na świecie. Jestem tu tylko po to, żeby moi rodzice mieli z tego korzyści. Zawsze wiedziałem, że się dla nich nie liczę i ważniejsze są pieniądze, ale nie do tego stopnia. To już jest przesada i tak samo jak Ty wolałbym zginąć niż żyć ze świadomością, że jestem zbędny.
-To zabijmy się razem.
-W tym momencie żartowałaś?- jego mina była bezcenna.
-Raczej tak. Ale to w sumie nie jest głupi pomysł, bo ślad by po nas zaginął i nie musielibyśmy brać ślubu.
-A naszą śmiercią i tak nikt by się nie przejął.- podsumował Ucker.
-No jak to nie? Przecież by zbiednieli bez nas...- próbowałam rozładować napięcie.
-A no też prawda. Co dalej?- zapytał, patrząc na mnie uważnie.
-Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno... Nie wyjdę za Ciebie. Nie dam się wykorzystywać i będę żyła po swojemu.
-Mhm... Ciekawe za co. Zrozum, że oni mają nas w garści. Nie oszukujmy się, że jesteśmy dzieciakami, które nie potrafią żyć bez wygód materialnych i zginiemy z głodu, bo nie znajdziemy sobie sami pracy. Nie ma szans, żebyśmy dali sobie radę.
-Aj Ucker, ciota z Ciebie. Boisz się i chcesz się teraz poddać? Wolisz wziąć ze mną ślub niż teraz zastanowić się co dalej?! Powiem Ci, że wolałabym mieszkać w kartonie niż z Tobą w jednym domu. Dlatego lepiej wymyślmy coś teraz, żeby nie męczyć się ze sobą do końca życia.
-Do końca życia? O matko... Jak nic wylądowałbym w psychiatryku. Musimy coś zrobić i to szybko.
-To nie było miłe.- stwierdziłam z powagą.
-Ty za zwyczaj też nie jesteś zbyt uprzejma.
-Taki mój urok, kochany.- powiedziałam słodko i posłałam mu niewinny uśmiech.
-Nie szczerz się tak. Mam pomysł, co zrobimy. To znaczy nie wiem jak Ty, ale ja mam przyjaciół, którzy mnie przygarną.
-Jasne, leć do tej głupiej blondyny i najlepiej to z nią weź ślub.
-Zachowujesz się, jakbyś była zazdrosna. Ile razy mam Ci mówić, że Ann jest moja przyjaciółką?
-Nie tłumacz się, nie obchodzi mnie to. No ale okej, idź do niej. Ja też mam gdzie iść.
-Mhm, ciekawe gdzie?
-Do Pabla, to mój przyjaciel.
-A wiesz w ogóle gdzie on mieszka?- zapytał z kpiną.
-Nie, ale wiem, gdzie pracuje. Właśnie zaraz kończy pracę, więc na niego poczekam, a on mnie przygarnie do siebie do domu.
-Yhm, to super, czyli musimy się rozdzielić. Tylko jak starzy Cię znajdą, to mnie nie wydaj.
-To jasne, że tego nie zrobię. Dopóki Cię nie będzie, to i tak nie wezmę z Tobą ślubu.
-Aj no wolałem się upewnić.
-Naucz się, że ja wszystko robię dla własnej korzyści, więc w tym przypadku Tobie też kłopotów nie narobię.- wyjaśniłam mu w końcu pewną bardzo ważną zależność, wstałam i szłam dość szybkim krokiem.
-Poczekaj, nie idź sama!- zawołał za mną, co strasznie mnie zszokowało.
-Czemu?- odwróciłam się, a on był tuż za mnie.
-Bo jest późno, a tutaj nie jest bezpiecznie.
-Martwisz się o mnie?- zapytałam z szerokim uśmiechem.
-A chcesz, żeby tak było?
-Wiesz co?... Mimo, że Cię nie lubię, to cieszę się, jeśli chociaż Ty będziesz się o mnie martwił. Zawsze to lepsze niż nic.
-No dobrze, to załóżmy, że trochę się o Ciebie martwię i wolę iść z Tobą przez ciemny park. Nie no wiesz, nie chcę Cię mieć na sumieniu.- uśmiechnął się słodko i poszliśmy.
Po wyjściu rodziców, stałam na środku wielkiego salonu, płakałam i patrzyłam jak wryta w bliżej nieokreślony punkt. Byłam zła jak nigdy wcześniej, ale jednocześnie tak strasznie bezbronna. Przytłaczało mnie to, że moje życie od dawna było zaplanowane za moimi plecami. No i sam fakt, że mam być żoną Uckera! To chyba jakiś fatum... Czemu akurat on?!
-Odejdź stąd!- krzyknął Ucker i zupełnie niedelikatnie przestawił mnie pod ścianę.
Na początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi i trochę się przestraszyłam. Po chwili już wiedziałam, że on chciał mnie po prostu chronić. Zaczął rozwalać wszystko w tym pokoju. Uderzał pięściami i kopał w drzwi, szafy i ściany, przewracał drobne meble takie jak kanapa czy krzesła... Przerażał mnie cholernie, więc dla własnego bezpieczeństwa usiadłam w kącie i skuliłam się jak najbardziej, chowając głowę w kolana. I wyglądało to tak, że Ucker latał jak opętany po doszczętnie zniszczonym pokoju, a ja po prostu siedziałam i ryczałam. Były to jedne z najgorszych i najtrudniejszych chwil w moim życiu. Nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, z uczuciami. Z nim działo się za pewne to samo, ale zamiast płakać, wyżywał się na meblach. Cieszyłam się, że zlitował się nade mną i mnie odsunął, bo inaczej pewnie zrobiłby mi krzywdę, bo ewidentnie nie panował nad sobą.
Po jakimś czasie uspokoił się i usiadł koło mnie na podłodze. To znaczy nie tak koło mnie, bo kawałek dalej. Widać było, że się zmęczył tą złością i opadał z sił. Ja też się już wyciszyłam i przyglądałam się jemu ze smutkiem. Wyglądał jak siedem nieszczęść, zresztą ja za pewne też.
-Nie gap się tak.- burknął, rzucając mi beznamiętne spojrzenie.
-Nie traktuj mnie tak. Ja też przeżywam dramat, wyobraź sobie... I myśl czasami, co mówisz.- nawiązałam oczywiście do tego, że upodobnił mnie da naszych starych.
-Zamknij się, nie gadaj nic. Twój głos mnie tak wkurwia, że mam ochotę Ci wyjebać.- powiedział z agresją.
-Do cholery jasnej, nie rzucaj się tak. To nie moja wina, więc nie masz prawa się na mnie wyżywać.
-Nie wyżywam się na Tobie, dobrze wiesz.- wskazał na bałagan w pokoju.
-No okej... Dzięki, że mnie oszczędziłeś. Ale zapewniam Cię, że nie poczujemy się lepiej, jeśli będziemy się na siebie wydzierać i se dopierdalać.- wstałam i podeszłam do niego. -Proponuję rozejm. Teraz mamy innych wrogów i musimy wyjść z tego bagna razem. W najgorszym wypadku wpadniemy w nie po uszy też razem. Przynajmniej już będziemy umieli trochę współpracować. To jak, wstaniesz i coś wykombinujesz?- wyciągnęłam do niego rękę, by pomóc mu wstać.
-Co mam niby kombinować?- zapytał, wstając.
-No nie wiem... Może jak stąd wyjść?!- powiedziałam z ironią i lekką irytacją.
-No dobra, chociaż nie widzę w tym sensu. Po cholerę kombinować, jeśli nasz los jest już przesądzony i nie mamy szans na własne życie?!- znów wybuchł i zaczął wymachiwać łapami.
-Proszę Cię, uspokój się!- powiedziałam głośno ale w sumie dość spokojnie. -Nerwy i krzyki naprawdę w niczym nam nie pomogą. Ogarnij się i wymyśl coś, do cholery!- podniosłam głos, także żywo gestykulując.
-A to nie Ty jesteś od myślenia i kombinowania w każdej sytuacji?- zapytał z lekkim uśmiechem.
-Tak, ale teraz nie jestem w stanie.
-A ja mam pomysł, który za pewne Ci się nie spodoba.- powiedział triumfalnie i złapał mnie za rękę. -Wyjdziemy oknem.
-O nie, nie, nie... Mam dość chodzenia po balkonach. Nie ma innego sposobu?- zaprotestowałam słodkim głosem.
-Niestety nie. Ale spokojnie, tutaj jest nisko. Jesteśmy na parterze, więc musimy tylko skoczyć.
Już po chwili Ucker był na zewnątrz, a ja pomału zsuwałam się z parapetu. Skoczyłam, a on chwycił mnie mocno w pasie, żebym nie upadła. Muszę przyznać, że ma dobry refleks i nawet da się z nim współpracować. Musieliśmy okrążyć dom, żeby dojść do bramy. W jednym z pokoi było otwarte okno i ktoś tam był. W pewnym momencie usłyszeliśmy okropne słowa, a mianowicie rozmowę rodziców Uckera.
-Nie mogłem się doczekać tej chwili. Wreszcie pozbędziemy się tego bachora.- powiedział ojciec Chrisa.
-W końcu będziemy mieli spokój. Teraz to ona będzie miała problem w postaci idioty w domu.- dopowiedziała jego matka i zaczęli się śmiać.
-Wiesz co? Teraz po raz pierwszy w życiu cieszę się, że urodziłaś tego benkarta. Już drugi raz nieźle na nim zrobimy.
-No, to fakt. Wtedy dali nam kasę, żebym nie usuwała dzieciaka, bo w przyszłości będziemy mieli z tego wspólny zysk. No i się doczekaliśmy. Połączymy firmy, a my będziemy bogatsi.- gadali okropne rzeczy, a Ucker już zaczynał się denerwować i aż trząść ze złości.
-Chodźmy, nie słuchaj tego.- szepnęłam i spojrzałam w jego już mokre od łez oczy.
-Zajebiście się złożyło, że ten frajer zaczął ćpać. Nie obchodzi mnie, co on robi, ani czy coś bierze... Może się nawet zabić, ale po ślubie. Dzięki temu, że oboje są tak durni i ciągle się kłócą, nam jest łatwiej i mamy pretekst, żeby to przyśpieszyć.- kontynuowali, a ja widziałam, że Ucker już ledwo to wytrzymywał.
-Ucker, chodź. Nie warto tego słuchać.- podeszłam do niego bardzo blisko i objęłam go od tyłu, głaskając po ramieniu.
-Odejdź.- powiedział groźnym, ale dziwnie spokojnym głosem, a ja przytuliłam go mocniej. -Odsuń się, kurwa!- odepchnął mnie, a ja przez chwilę byłam przerażona.
Znów wpadł w szał, ale zbytnio nie miał czego tu rozwalać. Wziął więc siekierę i zaczął uderzać nią we wszystko, co popadnie. Był to naprawdę straszny widok i bardzo się bałam. Jakby nie było, jestem jego wrogiem, więc teoretycznie mi też bez problemu mógłby tym zajebać. Wbiłam się w ścianę i czekałam, aż się uspokoi. Po jakimś czasie wyrzucił ostre narzędzie gdzieś daleko i opadł bezsilnie na ziemię. Szybko do niego podbiegłam i go przytuliłam. Wiem, nie lubię go, ale to naprawdę wyjątkowa sytuacja i zrobiło mi się go szkoda.
-No już, spokojnie.- mówiłam cicho i spokojnie wprost do jego ucha.
-Nawet sobie nie wyobrażasz, jak boli usłyszeć takie słowa z ust rodziców.- wydukał, patrząc na mnie tak strasznie smutnymi oczami.
-No już dobrze, chodźmy stąd.- wstałam i podałam mu rękę.
-Dziękuję.- szepnął i wtulił się we mnie niczym dziecko.
-Nie ma za co. Ale nie przyzwyczajaj się, bo i tak Cię nie lubię.- musiałam dodać dla rozluźnienia atmosfery, a on rzucił mi tylko ciepłe spojrzenie.
Kiedy przechodziliśmy przez płot, zobaczyliśmy dla odmiany moich rodziców przy samochodzie, bo najwyraźniej znowu tu przyjechali. Oni niestety prowadzili bardzo podobną rozmowę.
-Cholera, warto było zainwestować w tego bachora Uckermannów. Dzięki ich firmie będziemy mieli tyle kasy.- powiedział mój ojciec.
-I wreszcie pozbędziemy się tej znajdy.- zaśmiała się matka.
-Jak możesz tak mówić? Przecież to twoja kochana córeczka.- stwierdził z ironią i zaśmiał się szyderczo.
-Gorszej bzdury nie słyszałam. Córeczka... Nie zapominaj, że to bachor znaleziony na śmietniku.
-Przecież nie da się o tym zapomnieć. Widać i słychać od razu, że nie jest kobietą z wyższych sfer. Będziemy mieli w końcu spokój i teraz to ten dureń będzie się za nią musiał wstydzić.
-Kto by pomyślał, że tak zarobimy usuwając naszego dzieciaka, a znajdując przypadkiem innego...
-Na naszym byśmy nie zarobili, bo potrzebna nam była dziewczynka. Los się do nas uśmiechnął, a teraz nas wynagrodzi za lata spędzone z tą głupią dziwką.
Nie mogłam już tego dłużej słuchać i zaczęłam stamtąd uciekać. Biegłam przed siebie, a Ucker za mną. Płakałam tak bardzo, że nic nie widziałam na oczy. Prawie wpadłam pod samochód, ale na szczęście Ucker mnie złapał i przeprowadził przez ulicę. Później jednak mu się wyrwałam i biegłam dalej przez park. Nie znałam zbytnio tego miejsca i mało nie wpadłam do stawu. Dobrze, że w ostatniej chwili się zorientowałam, że jestem na moście i się zatrzymałam. Wtedy nie mogłam już w żaden sposób uciec przed Uckerem, chociaż w sumie to nie o to chodziło. Kiedy do mnie podszedł, rzuciłam mu się w ramiona. Przytulił mnie mocno, a ja aż się zanosiłam płaczem i drżałam.
-No już, cichutko.- próbował mnie uspokoić i delikatnie kołysał w swoich objęciach. -Wiem, jak to boli.- dodał i pocałował mnie czule w głowę.
-Nie zniosę tego dłużej.- wydukałam. -Nienawidzę mojego życia i całego tego zjebanego świata! Mam ochotę uciec, chociażby na inną planetę gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie i będę wolna. Chcę sama decydować o swoim życiu i nie chcę nigdy więcej ujrzeć na oczy tych ludzi. Nienawidzę ich! Chcę umrzeć, to najlepsze rozwiązanie. Mam dosyć życia!- krzyczałam, lamentowałam i płakałam ciągle wtulona w Uckera.
-Uspokoisz Ty się i przestaniesz tyle gadać?- zapytał niby niezbyt delikatnym zdaniem, ale jednak czułym i słodkim głosem.
-Masz mnie dosyć, wiem... Wszyscy mają mnie dosyć zapewne odkąd się urodziłam.- odsunęłam się od niego i usiadłam na brzegu pomostu.
-Nie mów tak.- usiadł koło mnie.
-Ale przecież tak właśnie, kurwa, jest! Moi prawdziwi starzy też mnie nie chcieli i wystawili mnie na śmietnik. To okropne uczucie, wiesz? Jestem niechcianym dzieciakiem bez jakiejkolwiek przyszłości.- dalej gadałam i się nad sobą użalałam.
-Wiem, jak się czujesz. Twoi starzy zapłacili moim, żebym w ogóle pojawił się na świecie. Jestem tu tylko po to, żeby moi rodzice mieli z tego korzyści. Zawsze wiedziałem, że się dla nich nie liczę i ważniejsze są pieniądze, ale nie do tego stopnia. To już jest przesada i tak samo jak Ty wolałbym zginąć niż żyć ze świadomością, że jestem zbędny.
-To zabijmy się razem.
-W tym momencie żartowałaś?- jego mina była bezcenna.
-Raczej tak. Ale to w sumie nie jest głupi pomysł, bo ślad by po nas zaginął i nie musielibyśmy brać ślubu.
-A naszą śmiercią i tak nikt by się nie przejął.- podsumował Ucker.
-No jak to nie? Przecież by zbiednieli bez nas...- próbowałam rozładować napięcie.
-A no też prawda. Co dalej?- zapytał, patrząc na mnie uważnie.
-Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno... Nie wyjdę za Ciebie. Nie dam się wykorzystywać i będę żyła po swojemu.
-Mhm... Ciekawe za co. Zrozum, że oni mają nas w garści. Nie oszukujmy się, że jesteśmy dzieciakami, które nie potrafią żyć bez wygód materialnych i zginiemy z głodu, bo nie znajdziemy sobie sami pracy. Nie ma szans, żebyśmy dali sobie radę.
-Aj Ucker, ciota z Ciebie. Boisz się i chcesz się teraz poddać? Wolisz wziąć ze mną ślub niż teraz zastanowić się co dalej?! Powiem Ci, że wolałabym mieszkać w kartonie niż z Tobą w jednym domu. Dlatego lepiej wymyślmy coś teraz, żeby nie męczyć się ze sobą do końca życia.
-Do końca życia? O matko... Jak nic wylądowałbym w psychiatryku. Musimy coś zrobić i to szybko.
-To nie było miłe.- stwierdziłam z powagą.
-Ty za zwyczaj też nie jesteś zbyt uprzejma.
-Taki mój urok, kochany.- powiedziałam słodko i posłałam mu niewinny uśmiech.
-Nie szczerz się tak. Mam pomysł, co zrobimy. To znaczy nie wiem jak Ty, ale ja mam przyjaciół, którzy mnie przygarną.
-Jasne, leć do tej głupiej blondyny i najlepiej to z nią weź ślub.
-Zachowujesz się, jakbyś była zazdrosna. Ile razy mam Ci mówić, że Ann jest moja przyjaciółką?
-Nie tłumacz się, nie obchodzi mnie to. No ale okej, idź do niej. Ja też mam gdzie iść.
-Mhm, ciekawe gdzie?
-Do Pabla, to mój przyjaciel.
-A wiesz w ogóle gdzie on mieszka?- zapytał z kpiną.
-Nie, ale wiem, gdzie pracuje. Właśnie zaraz kończy pracę, więc na niego poczekam, a on mnie przygarnie do siebie do domu.
-Yhm, to super, czyli musimy się rozdzielić. Tylko jak starzy Cię znajdą, to mnie nie wydaj.
-To jasne, że tego nie zrobię. Dopóki Cię nie będzie, to i tak nie wezmę z Tobą ślubu.
-Aj no wolałem się upewnić.
-Naucz się, że ja wszystko robię dla własnej korzyści, więc w tym przypadku Tobie też kłopotów nie narobię.- wyjaśniłam mu w końcu pewną bardzo ważną zależność, wstałam i szłam dość szybkim krokiem.
-Poczekaj, nie idź sama!- zawołał za mną, co strasznie mnie zszokowało.
-Czemu?- odwróciłam się, a on był tuż za mnie.
-Bo jest późno, a tutaj nie jest bezpiecznie.
-Martwisz się o mnie?- zapytałam z szerokim uśmiechem.
-A chcesz, żeby tak było?
-Wiesz co?... Mimo, że Cię nie lubię, to cieszę się, jeśli chociaż Ty będziesz się o mnie martwił. Zawsze to lepsze niż nic.
-No dobrze, to załóżmy, że trochę się o Ciebie martwię i wolę iść z Tobą przez ciemny park. Nie no wiesz, nie chcę Cię mieć na sumieniu.- uśmiechnął się słodko i poszliśmy.
Ucker:
Po jakimś czasie dotarliśmy pod jakiś lipny sklepik, w którym pracuje ten cały Pablo. Stojąc przed drzwiami, Dulce cofnęła się na chwilkę do mnie.
-Dziękuję Ci.- powiedziała i rzuciła mi się na szyję.
-Ale za co?- byłem kompletnie zdezorientowany, ale mimo to objąłem ją niepewnie.
-Za to, że za mną pobiegłeś i nie zostawiłeś mnie samej. Oboje jesteśmy w tak samo trudnej sytuacji i zdaję sobie sprawę z tego, że wolałbyś spokój niż moje głupie gadanie. A mimo to wytrzymałeś ze mną jakiś czas bez kłótni, dzięki.- wytłumaczyła, a mi pozostało się do niej uśmiechnąć.
-Myślę, że mimo wszystko tworzymy zgrany zespół i gdyby nie odwieczna nienawiść moglibyśmy się zaprzyjaźnić.- stwierdziłem.
-Tak, ale w tej sytuacji wolałabym Cię więcej nie spotkać. Nie wiem, jak to będzie, ale coś wymyślę, żeby się odciąć od dotychczasowego życia. Tak więc żegnaj mam nadzieję na zawsze. I wcale nie powiedziałam tego złośliwie.- mówiła ze smutkiem, ale jednak nie tylko... Uśmiechała się słodko i patrzyła mi w oczy, a ja czułem, że była szczera.
-Jesteś najlepszym wrogiem, jakiego miałem.- zaśmiałem się, ale mi w sumie też było smutno.
-Ty moim też. I zapamiętaj raz na zawsze, że ten samochodzik z przedszkola był mój.
-Jeszcze o nim pamiętasz?
-No jasne, że tak. Od tego nieszczęsnego autka się wszystko zaczęło. No dobra, pa. Obyśmy następnym razem spotkali się za parę lat, kiedy będziemy mieli już swoje rodziny i nikt nie zmusi nas do ślubu.
-No oby, papa.- teraz to ja ją przytuliłem, po czym poszedłem.
Kiedy się obróciłem, zobaczyłem ją już z Pablem. Szedłem ciemną ulicą i myślałem o tym wszystkim. Byłem załamany tym, co się dzieje. Przy Duli starałem się tego nie pokazywać, bo ona była już dosyć przybita. Ta sytuacja była okropna, ale dzięki temu troszkę ociepliły się moje relacje z Dul. Muszę przyznać, że nie jest taka, za jaką ją miałem i o dziwo nawet da się z nią wytrzymać. Nieco zmieniłem o niej zdanie, ale to nie powód, żeby się żenić. Wiele razy wyobrażałem sobie moją żonę i była ona całkowitym przeciwieństwem Dulce, a więc nie ma nawet szans, żeby coś nas kiedyś połączyło. Zresztą po co się w ogóle nad tym zastanawiać? Przecież za żadne skarby nie zgodzę się na te małżeństwo! To jedna wielka głupota, zupełnie jakby połączyć głupotę naszych rodziców. Ale mam nadzieję, że oni nas teraz w ogóle nie znajdą i więcej ich nie zobaczę.
Po jakimś czasie dotarliśmy pod jakiś lipny sklepik, w którym pracuje ten cały Pablo. Stojąc przed drzwiami, Dulce cofnęła się na chwilkę do mnie.
-Dziękuję Ci.- powiedziała i rzuciła mi się na szyję.
-Ale za co?- byłem kompletnie zdezorientowany, ale mimo to objąłem ją niepewnie.
-Za to, że za mną pobiegłeś i nie zostawiłeś mnie samej. Oboje jesteśmy w tak samo trudnej sytuacji i zdaję sobie sprawę z tego, że wolałbyś spokój niż moje głupie gadanie. A mimo to wytrzymałeś ze mną jakiś czas bez kłótni, dzięki.- wytłumaczyła, a mi pozostało się do niej uśmiechnąć.
-Myślę, że mimo wszystko tworzymy zgrany zespół i gdyby nie odwieczna nienawiść moglibyśmy się zaprzyjaźnić.- stwierdziłem.
-Tak, ale w tej sytuacji wolałabym Cię więcej nie spotkać. Nie wiem, jak to będzie, ale coś wymyślę, żeby się odciąć od dotychczasowego życia. Tak więc żegnaj mam nadzieję na zawsze. I wcale nie powiedziałam tego złośliwie.- mówiła ze smutkiem, ale jednak nie tylko... Uśmiechała się słodko i patrzyła mi w oczy, a ja czułem, że była szczera.
-Jesteś najlepszym wrogiem, jakiego miałem.- zaśmiałem się, ale mi w sumie też było smutno.
-Ty moim też. I zapamiętaj raz na zawsze, że ten samochodzik z przedszkola był mój.
-Jeszcze o nim pamiętasz?
-No jasne, że tak. Od tego nieszczęsnego autka się wszystko zaczęło. No dobra, pa. Obyśmy następnym razem spotkali się za parę lat, kiedy będziemy mieli już swoje rodziny i nikt nie zmusi nas do ślubu.
-No oby, papa.- teraz to ja ją przytuliłem, po czym poszedłem.
Kiedy się obróciłem, zobaczyłem ją już z Pablem. Szedłem ciemną ulicą i myślałem o tym wszystkim. Byłem załamany tym, co się dzieje. Przy Duli starałem się tego nie pokazywać, bo ona była już dosyć przybita. Ta sytuacja była okropna, ale dzięki temu troszkę ociepliły się moje relacje z Dul. Muszę przyznać, że nie jest taka, za jaką ją miałem i o dziwo nawet da się z nią wytrzymać. Nieco zmieniłem o niej zdanie, ale to nie powód, żeby się żenić. Wiele razy wyobrażałem sobie moją żonę i była ona całkowitym przeciwieństwem Dulce, a więc nie ma nawet szans, żeby coś nas kiedyś połączyło. Zresztą po co się w ogóle nad tym zastanawiać? Przecież za żadne skarby nie zgodzę się na te małżeństwo! To jedna wielka głupota, zupełnie jakby połączyć głupotę naszych rodziców. Ale mam nadzieję, że oni nas teraz w ogóle nie znajdą i więcej ich nie zobaczę.
Przybywam, jestem, zostawiam Wam rozdział szybko i lecę ;) Ostatnio w komentarzu ktoś zapytał, który rozdział piszę i stwierdziłam, że nie będę sama sobie nabijać komów i odpowiem tu xD No więc piszę 25 rozdział (na jakieś 50) i jakoś powoli, ale idzie :) A wgl to nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam pisać też nowe opowiadanie, ale na razie staram się jeszcze skupiać na tym obecnym. Szczerze nie bardzo lubię pisać dwa na raz, bo mi się wtedy wszystko miesza, albo jeden piszę ciągle, a drugi wcale... No ale dobra.
Pytałyście jeszcze, jak tam wakacje... Powiem tak: jak zwykle. Czyli większość czasu siedzę w domu i... Nie no chwila, ja się nigdy nie nudzę xD Masakra, jestem tak zarobionym człowiekiem, że zawsze mam co robić i jeszcze mi czasu nie starcza :) Więc tak w skrócie: piszę rozdziały, oglądam rebelde, uczę się hiszpańskiego, jeżdżę z mamą po sklepach i kupuję rzeczy do szkoły i czasem siedzę trochę z kuzynką. Ale żeby nie było tak pięknie i nudno, to jeszcze pakuję cały pokój w kartoniki (co powinnam robić również w tej chwili), bo w czwartek się przeprowadzamy (4 raz w ciągu 3 lat, taka sytuacja xD) Masakra, jak ja tego nie lubię :/ Wgl to po 8 miesiącach w końcu kupiłam antyramę na plakat z autografem Dulisi, bo w końcu będę miała go gdzie powiesić <3 Muszę jeszcze kilka zdjęć wywołać i powstanie coś pięknego (mam nadzieję xD). Jak będzie gotowe to się pewnie tutaj pochwalę ;) Jak zwykle piszę tu swój życiorys, jakbym nie miała nic ważniejszego do roboty xD Powinnam mieć osobnego bloga o swoim życiu... Oj, byłby ciekawy, haha :D Ale wracając do mojego jakże ciekawego życia:
ZA TYDZIEŃ PRZYJEŻDŻA DO MNIE MONISIA!! <3 Tak, ta małpa, która rozdziały tak rzadko dodaje :P Ale dobra, nie czepiam się, bo i tak nie mam kiedy ich czytać i mam zaległości u wszystkich (które kiedyś na pewno nadrobię) xD
A wgl to widzę, że podoba Wam się to opowiadanie i bardzo mnie to cieszy, bo nawet te dawne "tłumy" wracają ;) Tylko mam nadzieję, że przez całe opko będzie tak pięknie i Was nie zawiodę, bo początek to nawet mi się strasznie podoba, a później już tak średnio ;P I ostrzegam, że rozdziały będą coraz dłuższe ;)
O matko, kiedy ja tutaj tyle tego napisałam? Tak piszę i piszę i patrze w górę "o kurde, jak dużo" xD
Jeśli chcecie to wiedzieć, a na pewno(?) to idę teraz malować paznokcie (które są wreszcie ładne i długie, i tak fajnie stukają w klawiaturę, do czego zupełnie nie jestem przyzwyczajona), a później biorę się za pakowanie... Tak strasznie mi się nie chce!!
Widzę że również masz chaos w życiu jak ja:) Co do opowiadania: jestem mega zbulwersowana obecną sytuacją. Jak Ucker pozwolił Dulce tak po prostu iść do jakiegoś Pabla, którego Dulcia wcale nie zna. WTF ? Dulce postępuje głupio rozdzielając się z Uckerem. Jak oni si świetnie ze sobą dogadywali o ja cie, a jak było słodko jak się pocieszali. Ja myślę, że dojdzie do tego ślubu wcześniej czy później tak jak mówi Ucker. Starzy im nie podarują tak łatwo tego wszystkiego będą ich szukać i założę się, że prędzej czy później znajdą i zmuszą do ślubu chodź by w ten sam dzień co się znajdą. Jak można tak traktować dzieci. Jestem bardzo oszołomiona. I na serio czytając to wyszło Ci to opowiadanie mega realnie.Prawda jest taka, ze dużo ludzi na świecie tak załatwia interesy. Mam nadzieje tylko, że nasze Vondy szybko do siebie wróci i że będą ze sobą mega szczęśliwi w końcu i pokażą starym czym jest prawdziwa miłość rozpoczęta nienawiścią. Oj tak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Edytka
Świetny rozdział, czytając twoje opowiadania można się przekonać ze masz ogromny talent do tego i życzę Ci abyś dalej go rozwijała i pisała równie ciekawe przygody vondziakow jak w tym opowiadaniu :) pozdrawiam i czekam aż dodasz coś nowego.
OdpowiedzUsuńWow no to sie porobiło, w sumie to nawet dobrze bo zbliżylo to nasza parę do siebie. Kurcze ale jak rodzice mogą tak traktować własne dzieci i jeszcze to że Dul to nie ich córka Matko tego to bym w życiu nie spodziewała. Ale za to Ucker jaki kochany wobec niej, słodko poprostu tylko ogromy minus za to ze pozwoli jej tak sobie odejść do tego Pablo no :/ ahh dodaj szybko nowy bo zżera mnie ciekawość co będzie dalej, mam cicha nadzieje że znowu połączą siły i staną sie prawdziwym małżeństwem z dzieciakami u boku bo zasługują na to po takiej rodzince z czasu dzieciństwa i teraźniejszych.
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie to, ze Dulce i Ucker coraz bardziej zaczeli sie do siebie zblizac i sie znosic. Podobna sytuacja na pewno ich zblizyla. Ucker zaczal zauwazac, ze Dul nie jest wcale taka zla i nawet sie o nia martwil za co ma plusa. Szkoda, ze sie musieli rozdzielic, ale ja cos czuje, ze ich drogi niedlugo znowu sie skrzyzuja i beda musieli dzialac razem co im calkiem dobrze wychodzi. No nic czekam na kolejny rozdzial i dalszy rozwoj sytuacji. Oby byl jak najszybciej. ;)
OdpowiedzUsuńkto się czubi ten się lubi ☺
OdpowiedzUsuńCzekam kochana na kolejny :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, coraz bardziej wciąga mnie ta historia :)
OdpowiedzUsuńDodasz coś w weekend?
kiedy dodasz następny ? Prosimy w jak najszybszym czasie :P
OdpowiedzUsuńMyślę, że jutro znajdę chwilkę i dodam ;*
OdpowiedzUsuńszkoda że nie dzisiaj, jeszcze młoda godzina.
Usuńjak tam po przeprowadzce ?
Ooo jak super ze dziś dodasz rozdział, czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńo której dzisiaj dodasz ?
OdpowiedzUsuń